Ta cała operacja nosa – warto ją robić, czy nie bardzo?

 

Wie­cie, mam z tym wpi­sem problem.

Histo­ria moich walk z NFZ dłu­ga jest, bole­sna, ale i prze­waż­nie śmiesz­na, bo zazwy­czaj mia­łem przy­go­dy. Przy­go­dy, nawet jeśli nie były śmiesz­ne, to przy­naj­mniej jakieś nie­stan­dar­do­we, więc było z cze­go podrzeć łacha, albo nad czym się pochy­lić pisząc wpi­sy na blo­ga. Jeśli naj­dzie Was chęć na poczy­ta­nie moich przy­gód z pol­ską służ­bą zdro­wia, to na dole znaj­dzie­cie listę, coby­ście nie musie­li błą­dzić. Tyl­ko kawy nie pij­cie jed­no­cze­śnie, bo zachla­pie­cie sobie bluz­kę albo kla­wia­tu­rę, jak ryk­nie­cie śmie­chem. Albo ekra­nik smart­fo­na, bo skąd mnie wie­dzieć, na czym mnie czytacie?

 

Słowo na niedzielę wstępne

Ope­ra­cja nosa łazi za mną już od kil­ku lat, bo coś mam tak zatka­ne, że przez pół nocy się duszę rzę­żąc jak źle naoli­wio­na machi­na zagła­dy, a przez dru­gie pół chra­pię jak dzi­ka locha. Moż­li­we też, że duszę się chra­piąc, wte­dy chra­pię nie przez pół, a przez całą noc.

Nawet raz się zebra­łem w sobie i ⇒potup­ta­łem do laryn­go­lo­ga ze skie­ro­wa­niem od rodzin­ne­go, żeby ten mnie skie­ro­wał na ope­ra­cję. Tak, wiem, to skom­pli­ko­wa­ne. Pew­nie dla­te­go, żeby jak naj­mniej pacjen­tów docie­ra­ło do mety, jeśli rozu­mie­cie ten smut­ny dowcip.

Nie­ste­ty laryn­go­log posta­no­wił ambit­nie naj­pierw mnie leczyć jaki­miś dziw­ny­mi kro­pla­mi, potem przy oka­zji na mnie zaro­bić 4 zł, a na koniec wybył gdzieś na urlop, z któ­re­go podob­no już do tej aku­rat pla­ców­ki nie wró­cił. W efek­cie do ope­ra­cji nosa nie doszło, a ja dalej w nocy na zmia­nę albo się dusi­łem, albo chra­pa­łem wyda­jąc odgło­sy jak kopu­lu­ją­cy bizon. Albo wszyst­ko naraz. Nawet koma­ry nie wla­ty­wa­ły do domu, bo się bały, że tu gra­su­je jakiś zwierz. Podej­rze­wam, że to ja wywo­ła­łem wybuch wul­ka­nu Kilau­ea, jak ten moty­lek pie­przo­ny, co to macha­niem skrzy­de­łek wywo­łu­je tajfuny.

Nie ma dziw­ne, że Mała­Żon­ka nie­wy­spa­na cho­dzi­ła i jakaś nabu­zo­wa­na – a ja dur­ny do tej pory podej­rze­wa­łem ten ⇒typo­wy dla kobiet pier­dol­nik w gło­wie, gdzie wszyst­ko jest połą­czo­ne ze wszyst­kim i jak zaczy­nasz roz­mo­wę o chra­pa­niu, to się koń­czy “bo ty mnie nie rozu­miesz”.

Dodat­ko­wo…

 

…byłem uzależniony

Nie, nie wizu­ali­zuj­cie sobie nar­ko­ma­na z wbi­tą igłą, leżą­ce­go gdzieś pod mostem.

Alko­ho­li­ka roz­wa­la­ją­ce­go sobie powo­li życie wódą też nie. Serio, te 7 piw na ⇒SeeBlog­gers czy dwa­dzie­ścia lam­pek wina na BCP to jesz­cze nie pato­lo­gia. Zna­czy przy­naj­mniej nieduża.

Rzu­ci­łem pale­nie już dobrych kil­ka lat temu, więc też błądzicie.

Ja byłem uza­leż­nio­ny od xylo­me­ta­zo­li­nu, czy­li mówiąc jaśniej – od kro­pli do nosa. Od kil­ku lat, z krót­ki­mi prze­rwa­mi, kie­dy to tyta­nicz­nym wysił­kiem odsta­wia­łem kro­ple na kil­ka mie­się­cy tyl­ko po to, żeby do nich wró­cić. No bo wyobraź­cie sobie, jak to było.

Czło­wiek śpi sobie spo­koj­nie. Albo tak to wyglą­da, bo ten­że czło­wiek ma zatka­ny nos, kie­dy śpi w innej pozy­cji, niż na pra­wym boku. Wystar­czy lek­ko okrę­cić gło­wę, a momen­tal­nie w nosie robi się korek i trze­ba oddy­chać usta­mi. Któ­re wysy­cha­ją aż do gar­dła, i za chwi­lę ten­że czło­wiek budzi się roz­pacz­li­wie łapiąc oddech i szu­ka­jąc cze­goś do picia. Kie­dy wresz­cie czło­wiek zapad­nie w sen na tyle głę­bo­ki, że nie zbu­dzi go pusty­nia Kala­ha­ri w pysku, to nad ranem zbu­dzi go obo­la­ły bok, bo mózg przez sen tak czło­wie­kiem wyste­ro­wał, że miał mniej wię­cej droż­ny nos, ale pra­wie odle­ży­ny od leże­nia tyl­ko na tym pra­wym boku. I czło­wiek codzien­nie budził się nie­wy­spa­ny, wymię­to­lo­ny i zmę­czo­ny bar­dziej, niż jak kładł się spać.

A tu wystar­czy po magicz­nym psi­ku w każ­dą dziur­kę od nosa, wszyst­ko w nosie się obkur­cza otwie­ra­jąc dro­gę, któ­rą powie­trze może swo­bod­nie prze­pły­wać i wszyst­kie pro­ble­my zni­ka­ją jak sen jaki zło­ty. Wysy­piasz się, wsta­jesz rześ­ki jako ten skow­ro­nek o poranku.

Tyle, że nie do końca.

Kro­ple dzia­ła­ją kil­ka godzin, a po tym cza­sie wszyst­ko wra­ca do sta­nu wyj­ścio­we­go, a nawet bywa, że gorzej i że ślu­zów­ka puch­nie jesz­cze bar­dziej. I koło się zamy­ka – psi­kasz, i psi­kasz, i psi­kasz, czu­jesz ulgę, ale w nosie robi się masa­kra, jak na pla­ży Oma­ha. W dupie masz dłu­go­trwa­łe skut­ki, sko­ro TUTERAZ Ci pomagają.

Ponie­waż pro­wa­dzę w mia­rę dokład­nie budżet domo­wy to wiem, że w 2017 roku na kro­ple wyda­łem pra­wie 7 stów. I tak przez ład­nych kil­ka lat wcze­śniej, z cze­go zro­bi­ła się solid­na sum­ka. I wiem, to głu­pie, ale dopie­ro jak doda­łem dwa do dwóch, czy­li zmę­czy­łem się tym nie­wy­spa­niem, i dodat­ko­wo zoba­czy­łem, ile mnie to kosz­tu­je nie tyl­ko zdro­wia, ale i kasy, to posta­no­wi­łem zro­bić z tym porządek.

operacja nosa

Niby takie toto nie­po­zor­ne, a tym­cza­sem CZYSTE ZUO!!

 

Operacja nosa na NFZ?

Dzię­ku­ję, posto­ję. I tu nawet nie cho­dzi o to, że prę­dzej się zała­pię do misji lądo­wa­nia na Mar­sie, niż na jakie­kol­wiek świad­cze­nie z NFZ. Tu cho­dzi o coś, o czym powiem dalej.

Dla­te­go swo­je kro­ki skie­ro­wa­łem do pry­wat­nej pla­ców­ki zdro­wot­nej, gdzie zapła­cę worek monet, ale nie będzie mi nikt potem zni­kał albo nama­wiał do kup­na bute­lecz­ki za 4 zł, tyl­ko zro­bią mi wresz­cie z nosem porzą­dek. Mój wybór padł na medi­cu­sa – i tutaj od razu powiem jasno i wyraźnie:

 

TO NIE JEST WPIS SPONSOROWANY

Zapła­ci­łem nor­mal­nie, peł­ne staw­ki, jak cywi­li­zo­wa­ny czło­wiek, bez blo­go­że­bra­nia i kusze­nia lajkami. 

A pole­cam ich dla­te­go, że w peł­ni na te pie­nią­dze zasłu­ży­li i świad­czą usłu­gi na bar­dzo wyso­kim poziomie.

 

Medicus – jak to wyglądało?

Pole­cił mi ich zna­jo­my, tak po pro­stu. Zadzwo­ni­łem, powie­dzia­łem o co kaman, zare­je­stro­wa­łem się i sta­wi­łem na miej­sce. I tutaj od razu powiem, o co mi cho­dzi­ło przy pisa­niu o NFZ, a co mnie w medi­cu­sie naj­bar­dziej ujęło.

Nie to, że mają kli­ni­kę tak odpien­tro­lo­ną, że moje dizaj­nu­cho­we wewnętrz­ne ja śpie­wa­ło psal­my z zachwytu.

Nie to, że dają baje­ranc­ki table­cik, na któ­rym moż­na sobie poczy­tać o kli­ni­ce, na któ­rym się wyświe­tla, kto przyj­mu­je, czy już moż­na wejść do gabi­ne­tu i takie tam.

Nie to, że dzwo­nią potwier­dza­jąc wizy­tę, że infor­mu­ją o tym, że leka­rza nie ma, albo się spóź­ni i wizy­tę na przy­kład trze­ba prze­ło­żyć. To aku­rat wyda­je się nor­mal­ne, ale jak sobie poczy­ta­cie o ⇒mojej wcze­śniej­szej kon­sul­ta­cji laryn­go­lo­gicz­nej, to się oka­zu­je, że niekoniecznie.

 

Ujęło mnie to, że w medicusie sprawiają wrażenie, że im po prostu zależy

Uję­ło mnie, że kie­dy posze­dłem na pierw­szą wizy­tę, zaczę­ła się ona punk­tu­al­nie. Że mnie pani dok­tor obej­rza­ła od mig­dał­ków po bło­ny bęben­ko­we. Że usu­nę­ła zale­ga­ją­ce coś, co mi przy­ty­ka­ło regu­lar­nie pra­we ucho, kie­dy snur­ko­wa­łem. Że nie wpa­dła jak po ogień prze­ba­dać pacjen­ta w prze­rwie mię­dzy dyżu­rem, a eta­tem w pry­wat­nej przy­chod­ni, tyl­ko rze­czy­wi­ście poza­glą­da­ła mi kamer­ką wszę­dzie, zna­czy laryn­go­lo­gicz­nie, heloł! Że wszyst­ko wyja­śni­ła, prze­pi­sa­ła kro­ple, bo trze­ba nos do zabie­gu obu­stron­nej kon­cho­pla­sty­ki przy­go­to­wać. Że wyja­śni­ła, na czym ten zabieg pole­ga. Że naj­pierw skie­ro­wa­ła na tomo­gra­fię, żeby potwier­dzić, skąd się bie­rze pro­blem i czy z zato­ka­mi wszyst­ko w porządku.

operacja nosa

Wyci­na­my, a wła­ści­wie wypa­la­my con­cha bul­lo­sa z nosa, co tak będzie tam zalegać!

 

Uję­ło mnie, że kie­dy posze­dłem na tomo­gra­fię, to zno­wu – wsze­dłem dokład­nie o tej godzi­nie, któ­rą mia­łem wyzna­czo­ną. Że dosta­łem na płyt­ce wyni­ki i mogłem się poba­wić wła­sną twarzoczaszką.

 

 

Uję­ło mnie, że nie musia­łem iść ode­brać badań, wystać się zno­wu z nimi w gar­ści w kolej­ce do leka­rza kie­ru­ją­ce­go, żeby bada­nia obej­rzał i zade­cy­do­wał, co dalej. Pani dok­tor sama te bada­nia obej­rza­ła i potem zadzwo­ni­li do mnie, że ok, robi­my ten zabieg, z zato­ka­mi wszyst­ko w porząd­ku, ale mał­żo­wi­ny cia­cha­my, na razie nie cze­pia­jąc się prze­gro­dy noso­wej, choć kap­kę krzy­wa. Sami, kumacie?

Uję­ło mnie, że cały zabieg trwał chwil­kę bez tego całe­go cyr­ku z przy­ję­ciem na oddział, prze­bie­ra­niem się w przy­krót­ką piżam­kę i świe­ce­nie gołym tył­kiem, bo te piżam­ki zawsze są za krót­kie. I że wszy­scy łapa­li moje nie­zbyt gór­no­lot­ne dow­ci­py o płyn­nej piguł­ce gwał­tu, któ­ra mi poda­no w celu znie­czu­le­nia. Że mogłem sobie pole­żeć na poope­ra­cyj­nej, żeby dojść do sie­bie, a Mała­Żon­ka mogła trzy­mać mnie za rącz­kę, dru­gą dziel­nie ocie­ra­jąc łez­ki. I jesz­cze dosta­ła cappuccino.

operacja nosa

Tak wyglą­da boha­ter zwa­lo­ny z nóg niemocą…

 

Uję­ło mnie, że kie­dy sie­dzia­łem jesz­cze chwi­lę w pocze­kal­ni cze­ka­jąc na wyję­cie wenflo­nu i smar­ka­łem krwa­wy­mi glu­ta­mi, to co jakiś czas zatrzy­my­wał się ktoś, kto mnie pytał, czy wszyst­ko w porządku.

Uję­ło mnie, że dwa tygo­dnie po zabie­gu kon­sul­ta­cja u pani dok­tor była w cenie zabie­gu. A następ­na mie­siąc póź­niej rów­nież, bo takiej jesz­cze jed­nej, dodat­ko­wej wizy­ty wyma­gał mój goją­cy się nos. I na żad­nej z nich nie musia­łem opo­wia­dać “z czym pan do mnie przy­cho­dzi”, pani dok­tor od razu wie­dzia­ła kto i po co. Może to pamięć, może kar­ta pacjen­ta, ale przy­naj­mniej chcia­ło jej się zaj­rzeć do systemu.

To wszyst­ko wyda­je się takie nor­mal­ne – idąc do leka­rza tak POWINNO być zawsze, praw­da? Powie­rzasz swo­je zdro­wie w ręce kogoś, komu choć tro­chę powin­no zale­żeć na tym, żeby Ci pomóc. Ale bez jaj – kto choć raz prze­stał pół dnia w kolej­ce pod gabi­ne­tem, a potem w gabi­ne­cie został potrak­to­wa­ny jak kawał mię­cha ten wie, że to tro­chę mrzon­ka. A potem cze­kał rok na wol­ny ter­min badań. A potem zno­wu koczo­wał po kon­sul­ta­cje. A potem następ­ny rok na wol­ny ter­min do zabie­gu. A potem zno­wu pół dnia w kolej­ce do gabi­ne­tu, żeby spraw­dzić, czy zabieg się udał i wszyst­ko w porządku.

 

Podsumujmy – najpierw klinika medicus jako taka

Zacznij­my od tego, że ja nie lubię leka­rzy. Co jest bar­dzo dziw­ne, bo mam kil­ku w rodzi­nie czy wśród zna­jo­mych i bar­dzo ich lubię. No dobra, źle powie­dzia­łem – w sumie nie tyle leka­rzy nie lubię, co służ­by zdro­wia, któ­ra leka­rzy wtła­cza w jakieś dziw­ne ramy zabi­ja­jąc w nich ludz­kie odru­chy i fun­du­jąc 500h mie­sięcz­nie do prze­pra­co­wa­nia. O, tak lepiej – nie mam nic do ludzi, mam do insty­tu­cji i sys­te­mu. Sys­te­mu, z któ­rym masz stycz­ność wła­ści­wie zawsze jako stro­na słab­sza, w bólu czy cho­ro­bie, co sys­tem wyko­rzy­stu­je bez skru­pu­łów usta­wia­jąc się w pozy­cji siły.

Nawet jak sobie poczy­ta­cie, śmiesz­ne z zało­że­nia, moje przy­go­dy z NFZ to widać, że ja po pro­stu nie do koń­ca daję się w te ramy wtło­czyć i zawsze sta­ram się zna­leźć jakiś pozy­tyw, albo cho­ciaż jakoś roz­ła­do­wać napię­cie. Bo co może być zabaw­ne­go w roz­wa­lo­nym pysku i wybi­tych zębach? Albo ope­ra­cji ścię­gna? No wła­śnie. Trze­ba sobie było jakoś zacza­ro­wać bole­sną rze­czy­wi­stość i sku­pić się na szklan­ce peł­nej do poło­wy, a nie od poło­wy pustej. Trze­ba było w tym całym nie­szczę­ściu poszu­kać odro­bi­ny szczę­ścia, choć nie zawsze się uda­je (dla­te­go nigdy nie powstał i nie powsta­nie wpis o tym, jak z malut­kim Tymoń­skim albo Misior­kiem spę­dzi­li­śmy czas na oddzia­łach zakaź­nych, kie­dy zła­pa­li rota­wi­ru­sy – tam nie było kom­plet­nie nic, co nie było­by bez­na­dzie­ją i bólem).

Dla­te­go mia­łem z tym wpi­sem pro­blem. Chcia­łem go bar­dzo napi­sać, i to w sty­lu takim, jak poprzed­nie, ale kur­de nie ma się do cze­go dowa­lić! Serio.

Może jak­bym, nie daj Bodziu, miał jakieś powi­kła­nia, czy jak­by ope­ra­cja nosa nie przy­nio­sła efek­tu, to bym strze­lał z dupy ODDEJ MIE HAJS. A tu wszyst­ko poszło gład­ko, pod­ręcz­ni­ko­wo wręcz. I choć całość tro­chę mnie po kie­sze­ni trzep­nę­ła (nie piszę ile, jak ktoś chce wie­dzieć, to zapra­szam na priv), to uwa­żam, że medi­cus i pra­cu­ją­cy w nim ludzie zasłu­ży­li na każ­dą jed­ną wyda­ną zło­tów­kę, bo przez cały ten czas czu­łem się odpo­wied­nio zaopie­ko­wa­ny i mia­łem przez cały czas wra­że­nie, że im wszyst­kim na moim zdro­wiu po pro­stu zależy.

To nie jest czę­ścią tej opo­wie­ści, ale z powo­du róż­nych powo­dów muszę się regu­lar­nie badać u der­ma­to­lo­ga – też byłem u nich i wra­że­nia podob­ne. Tym razem pani dok­tor obej­rza­ła mnie całe­go i to tak dokład­nie, że nie mów­cie tego gło­śno, bo zali­czę z liścia od MałejŻonki.

operacja nosa

Sie­dzi­ba spraw­ców mego szczę­ścia – Wro­cław, Plac Strze­lec­ki 24

 

A jak to jest teraz u mnie?

Po tym, jak mnie puści­ło znie­czu­le­nie, mia­łem ocho­tę roz­bić sobie gło­wę tępym narzę­dziem z bólu (celo­wo nie opi­sa­łem, na czym cała pro­ce­du­ra pole­ga, bo wraż­liw­si mogli­by zejść przy wyja­śnia­niu, jak się wypa­la tkan­kę wewnątrz nosa, żeby poro­bi­ły się bli­zny i tym samym prze­ro­śnię­te mał­żo­wi­ny noso­we się obkurczyły).

Łeb bolał kil­ka dni, da się wytrzy­mać, z nosem będę miał spo­kój wie­le lat, a jak dobrze pój­dzie, to może i do koń­ca życia (bo nie­ste­ty, mał­żo­wi­ny lubią odra­stać, o czym też mnie poinformowano).

Czy war­to więc? Ooo, jak bardzo!

Podob­no chra­pię zde­cy­do­wa­nie mniej, cze­go nie jestem w sta­nie sam zwe­ry­fi­ko­wać. Nie budzę się nie­ży­wy i zmę­czo­ny, co zauwa­żam sam. Nie mam odle­żyn z pra­wej stro­ny, co pew­nie doce­ni wątroba.

Jesz­cze mam tro­chę wra­że­nie, że psy­chicz­nie się nie prze­sta­wi­łem – przez ostat­nie lata ZAWSZE zasy­pia­łem leżąc na pra­wym boku, ZAWSZE po pra­wej stro­nie łóż­ka i w tej chwi­li leże­nie na boku lewym jakoś mi nie do koń­ca pasuje.

No i Mała­Żon­ka narze­ka, że teraz śpię obró­co­ny do Niej rufą, zamiast dziobem.

Ale jakoś i na to znaj­dzie­my patent.

 

PS. Gdy­by naszła Cię ocho­ta na poczy­ta­nie poprzed­nich czę­ści opo­wie­ści spod zna­ku wal­ki z publicz­na służ­bą zdro­wia, to pod­rzu­cam lin­ki:
- ⇒pełen ero­ty­ki histo­rycz­ny wpis o chla­my­dii;
- ⇒roman­tycz­ny wpis o zaba­wie w dok­to­ra z oka­zji rocz­ni­cy ślu­bu;
- ⇒chi­rur­gicz­no-ope­ra­cyj­ny wpis o palcu-grzebalcu
-⇒zaska­ku­ją­cy wpis o niskich pła­cach w NFZ

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close