Wczoraj do wygrania było 30 baniek. TRZYDZIEŚCI MILIONÓW POLSKICH NOWYCH ZŁOTYCH. Czyli 3 z przodu i dużo zer z tyłu. Taka kwota rozpala wyobraźnię i podnosi ciśnienie jak filmy z Lisą Ann, ale zastanówmy się na spokojnie, co by z taką forsą można zrobić. Albo bardziej co ja bym zrobił, gdybym wygrał w LOTTO 30 baniek? Tak BTW – jeśli wygrasz i nie będziesz wiedzieć, to daj mi znać – wymyślimy coś razem, nie?
Od razu zlewam ciepłym moczem teksty w stylu pieniądze szczęścia nie dają…
…bo tak głęboki filozoficzny tekst mógł powstać tylko w dwóch miejscach. Albo pomiędzy kolejnym gryzem suchego chleba i łykiem jagodzianki gdzieś w kartonowym pudle po mostem. Albo w penthouse na najwyższym piętrze Waldorf Astoria pomiędzy szampańskim łykiem a połykiem. W obu tych przypadkach o szczęściu czy nieszczęściu na pewno już nie decydują pieniądze. I choć nie narzekam jakoś szczególnie na ich brak, to też nie mogę powiedzieć, że mam ich w nadmiarze i nie przyjąłbym chętnie trójki z tyloma zerami. Poza tym byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym o nieprawdziwości tego powiedzenia przekonał się osobiście.
No więc wygrywam w LOTTO 30 baniek i co dalej?
Ano po pierwsze 10% zabierze mi tak zwany Skarb Państwa. To taki pan, którego nikt nigdy nie widział, a który ciągle wyciąga łapę po nasze ciężko zarobione grosze. Kiedy wygrałem w Milionerach, to też dostałem tylko 90% wygranej. Spoko, jakoś bym to przeżył – wolałbym mieć 90% z 30 baniek niż 100% z okrągłego ZERO. Matematyka to królowa nauk.
No więc wygrywam w LOTTO 30 baniek, dostaję 27 baniek i co dalej?
Intuicja podpowiada, żeby jedną połowę przepić, bo to dobrze się trochę po takim szczęściu poweselić. A drugą fajnie by było wydać na duperele, zachciewajki i balety po świecie. Ale tak na chłopski rozum zapiłbym się na śmierć gdzieś w okolicach 100 tysięcy. Poza tym ja jestem na diecie i mi nie wolno pić alkoholu. Czyli nawet jeśli bym wydał 13,5 bańki na duperele, to zostaje jeszcze drugie tyle, z którymi nie wiadomo, co zrobić.
Bo tak się zastanawiam – ile może kosztować wykupienie WSZYSTKICH książek wydanych przez moje ulubione wydawnictwo, czyli Fabrykę Słów? 50 tysięcy? 100? No niech będzie, że w każdej jednej jest osobista dedykacja dla mnie od autora i to mnie wyniesie następne 10 tysięcy, bo przecież autor z czegoś musi żyć, a i atrament Pelikana do wiecznego pióra za darmo nie jest. Dobra, jeszcze doróbmy sobie wypasioną bibliotekę, w której te książki będą stać – pech chce, że robię w branży projektowo-meblowo-wnętrzarskiej, więc będę ją miał po kosztach. Nie więcej niż kolejna dycha. W zasadzie dalej mam problem, na co wydać tyle kasy.
Fakt, gdzieś te wszystkie książki trzeba postawić, więc trzeba by jakieś lokum nabyć drogą kupna. Apartament w Sky Tower na 48 piętrze, który ma 227m² i jest już kompletnie umeblowany kosztuje coś w okolicach 3,5−4 bańki. W sumie to okazja, bo nie trzeba dopłacać za miejsce parkingowe. Choć z drugiej strony chyba by mnie wkurzał brak balkonu, bo gdzie bym wieszał pranie? Jakbym się dobrze potargował, to dałbym 3,5 i jeszcze by mi w gratisie wnieśli i poukładali książki na półkach.
Pozostaje jeszcze 10 do wydania. Można by auto kupić, ale jakie? Ferrari czy Lamborgini nie nadają się do jeżdżenia po wrocławskich niby-drogach. Może jakiegoś SUV’a? Porsche Cayenne mi się podoba – jak ponawsadzam tam wszystkiego, co tylko można to dobiję bańki. Garaż mam w Sky Tower za friko, więc nie muszę się martwić, że mi jakiś dres zajuma radio i mogę poszaleć, a co! MałaŻonka nie lubi jeździć dużymi samochodami więc dla niej coś skromniejszego i bardziej kobiecego. Może Porsche Macan? Ale to tylko ćwierć bańki. No i pewnie jakbym brał dwa naraz i płacił brzęczącą monetą, to by zeszli z ceny. Ech…
Zostało jakieś 9 baniek a mi się skończyły pomysły. Nie wiedziałem, że bycie milionerem to taka ciężka robota.
Jak dobrze, że nie grałem…