Internetowe targowisko próżności…

 

Jestem zako­cha­ny w Insta­gra­mie, o czym pisa­łem wie­le razy (BTW pole­cam zaj­rzeć na Insta­gram dizaj­nu­cha). Scrol­lo­wa­nie fotek i kle­pa­nie w ser­dusz­ka zaj­mu­je mi te nie­licz­ne chwi­le, kie­dy na coś cze­kam albo nie mam co ze sobą zro­bić i mam tro­chę cza­su do zabi­cia. Jestem wzro­kow­cem, spra­wia mi to ogrom­ną przy­jem­ność i pew­nie dla­te­go nie prze­ko­nam się do Snap­cha­ta, w któ­rym fot­ki prze­waż­nie pyk­nię­te są z rąsi na fali mło­dzień­cze­go entu­zja­zmu i naj­czę­ściej sła­bej jako­ści (choć ostat­nio taka funk­cjo­nal­ność poja­wi­ła się i na Insta).

 

Na Instagramie wszystko i wszyscy są piękni.

Prze­wi­jam cza­sem te wszyst­kie fot­ki i zazdrosz­czę, choć nie bar­dzo lubię uczu­cie zazdro­ści. I pew­nie zazdrosz­czą wszy­scy. Ty pew­nie też zazdro­ści­łaś figu­ry, krą­głe­go tył­ka, faj­nych ciu­chów, per­fek­cyj­ne­go smo­ky eye czy wzor­ków na pazu­rach. Patrzy­łaś na te wszyst­kie pięk­ne zacho­dy słoń­ca, sel­fie na rafach czy drin­ki z palem­ką na skra­ju base­nu i myśla­łaś sobie “takiej to faj­nie, też bym tak chcia­ła”. I dopó­ki dzia­ła to na Cie­bie moty­wu­ją­co, albo po pro­stu pooglą­dasz, powz­dy­chasz, chwi­lę pozaz­dro­ścisz, a potem wra­casz do swo­je­go życia, z któ­re­go prze­waż­nie jesteś zado­wo­lo­na, to wszyst­ko OK.

Ale jeśli patrzysz na to tar­go­wi­sko próż­no­ści i zaczy­nasz się czuć gor­sza, to czas poczy­tać, co mądry wujek dizaj­nuch Ci powie.

 

Każdy z nas jest próżny.

Każ­dy z nas chce być lep­szy od innych. I dopó­ki nie rów­na się to “inni mają być gor­si”, to nie ma się za bar­dzo czym przej­mo­wać – ot, taka nasza natu­ra. Lubi­my się wywyż­szać i samo w sobie nie jest to złe. Złe jest poni­ża­nie innych – obie te posta­wy dzie­li bar­dzo cien­ka linia, o któ­rej czę­sto zapominamy.

Zapo­mi­na­my też o tym, że to, że ktoś ma lepiej od nas (w jakimś­tam umow­nym i czę­sto wydu­ma­nym przez nas sen­sie) wca­le nie ozna­cza, że my mamy źle. Po pro­stu aku­rat oglą­da­my ten wyci­nek czy­je­goś życia, któ­ry ten ktoś chce poka­zać, żeby sam poczuł się lepiej.

 

A dokładniej – którym chce się pochwalić.

Oglą­dasz pro­fil kolej­ne­go swo­je­go zna­jo­me­go, któ­ry na fan­pej­dża wrzu­ca co jakiś czas fot­ki inne­go hote­lu w coraz to bar­dziej malow­ni­czym zakąt­ku glo­bu, a na jego Insta­gra­mie codzien­nie poja­wia­ją się samo­jeb­ki jak nie z tygry­skiem, to przy­naj­mniej z małp­ką Fiki-Miki. I kli­ka­jąc łap­ki w górę albo ser­dusz­ka myślisz sobie, że dała­byś wszyst­ko, żeby tak jak on podró­żo­wać po wiel­kim świe­cie i zwie­dzać te wszyst­kie cuda. I zaczy­na kieł­ko­wać w Tobie zazdrość, bo zno­wu kle­piesz tabel­ki w Exce­lu, a za oknem sza­ro i buro.

Śle­dzisz na fej­sie któ­re­goś z blą­ge­rów na kolej­nej impre­zie, na któ­rej za fri­ko naje­dzą się i napi­ją rze­czy war­tych poło­wy Two­jej wypła­ty i myślisz “takim to dobrze”.

Patrzysz na youtu­bie na nie­ska­zi­tel­ny brzuch któ­rejś z fit lasek, albo jej tyłek twar­dy jak smo­leń­ska brzo­za i czu­jesz się taka mała, bo Twój to bar­dziej jest mient­ki niż mię­si­sty a brzu­szek za cho­le­rę nie wyglą­da jak z rekla­my kalo­ry­fe­rów. I zawsze robi to z uśmie­chem na nie­ska­zi­tel­nie pięk­nej twa­rzy bez kro­pli potu, kie­dy Ty po kolej­nym powtó­rze­niu wyplu­wasz płu­ca i myślisz “na chuj mi to było?”, a wie­czo­rem zasia­dasz przed ulu­bio­nym seria­lem i jed­na ręką nabie­rasz wiel­ką łychą kolej­ną por­cję lodów kar­me­lo­wych, a dru­gą kli­kasz kolej­ne kciu­ki w górę pod kolej­nym filmikiem.

Wbi­jasz zazdro­śnie wzrok w obraz­ki na sna­pie, na któ­rych cele­bryt­ki zmie­nia­ją ciu­chy jak ręka­wicz­ki, a ręka­wicz­ki jak facetów.

Oglą­dasz przez okien­ko smart­fo­na albo ekran moni­to­ra świat kolo­ro­wy, luk­su­so­wy i eks­klu­zyw­ny, któ­ry nijak nie pasu­je do sza­ro­ści dnia codzien­ne­go, jaką widzisz za oknem kie­dy otwie­rasz rano oczy i kie­dy wie­czo­rem idziesz spać.

 

To dlatego, że widzisz tylko to, co ktoś inny chce Ci pokazać.

Twój zna­jo­my nie napi­sze prze­cież, że wpie­przał tynk ze ścian, zary­wał noc­ki i ryrał na dwa eta­ty, żeby naskła­dać na podróż życia, któ­rą będzie mógł się jesz­cze dłu­go chwa­lić. I na któ­rą poje­chał sam, bo prze­cież na zwią­zek czy już idź­my głę­biej – rodzi­nę nie ma cza­su. Robi karie­rę, a w tym inne zobo­wią­za­nia niż kor­po-mat­ka prze­szka­dza­ją. Ale fot­ki zbie­ra­ją po kil­ka­set laj­ków czy ser­du­szek. A potem po powro­cie tyra na następ­ną, bo sam wyjazd był może i faj­ny, ale dużo lep­sze było poczu­cie bycia lepszym.

Blą­ger nie wrzu­ci prze­cież fot­ki kilo­me­tro­wej kolej­ki do tego mega-żar­cia, w któ­rej kwitł, bo maso­we żywie­nie, nawet pod łat­ką exc­lu­si­ve to jed­nak maso­we żywie­nie i swo­je trze­ba odcze­kać. A potem jadł zim­ne, bo prze­cież naj­pierw trze­ba zro­bić porząd­ne zdję­cie. Ale fot­ka maleń­kiej por­cji kaczej pier­si z sosem tru­flo­wym kli­ka się sama i robi rekor­do­we zasię­gi. No i wszy­scy zazdroszczą.

Fit laska nie przy­zna się prze­cież, że ostat­ni raz jadła coś dobre­go bez licze­nia kalo­rii w poprzed­nim wcie­le­niu i rzy­ga już, kto wie, pew­nie i dosłow­nie, kok­taj­la­mi biał­ko­wy­mi i bato­na­mi pro­te­ino­wy­mi. Ale tar­ka na brzusz­ku i dupa jak ząb­ki czosn­ku zapew­ni­ły jest ileś­tam tysię­cy wier­nych sub­skry­ben­tów. Oraz kasę sponsorów.

Cele­bryt­ka nie wrzu­ci prze­cież sta­tu­su o tym, że ostat­ni wie­czór prze­czy­ta­ła nie­na­wist­ne komen­ta­rze na swój temat i prze­pła­ka­ła pół nocy, a dru­gie pół prze­spa­ła po sil­nych pro­chach nasen­nych, bo z powo­du ner­wi­cy nie może nor­mal­nie zasnąć. Ale tysią­ce ludzi widzi tyl­ko nowe buty za śred­nią kra­jo­wą czy toreb­kę od zna­ne­go pro­jek­tan­ta i kle­pie codzien­nie w serduszka.

 

Zapominasz o jednej bardzo ważnej rzeczy.

To tyl­ko wycin­ki z życia. Czę­sto tak samo sza­re­go jak Two­je – ot, ktoś Ci aku­rat poka­zał bar­dziej kolo­ro­wy jego frag­ment. Jest to sens chwa­lić się taką samą sza­ro­ścią, jak Two­ja? Prze­cież nie będziesz zazdro­ścić, nie będziesz kli­kać laj­ków i ser­du­szek, nie będzie pom­po­wać czy­je­goś ego. A my, ludzie, lubi­my czuć się lepiej od innych. Polu­bisz sta­tus o tym, że komuś się zepsu­ła lodów­ka? Dasz na Insta ser­dusz­ko pod zdję­ciem kanap­ki z serem? Nie? Dlaczego?

Dopó­ki Two­je życie to Two­je życie, a nie wiecz­na goni­twa za nie do koń­ca praw­dzi­wy­mi kolo­ro­wy­mi obraz­ka­mi z mediów spo­łecz­no­ścio­wych, to nie ma nic złe­go w tym, że tro­chę zazdro­ścisz. Zazdrość bywa moty­wu­ją­ca – też będziesz chcieć zwie­dzić świat, nauczyć się cze­goś nowe­go, zadbać o sie­bie, więc zaci­śniesz zęby i zamiast wcią­gać lody przed nowym odcin­kiem “Dru­giej szan­sy” pój­dziesz pobie­gać czy pojeź­dzić na rowe­rze. Choć­by nawet Two­ją moty­wa­cją było “ja im poka­żę”, to na począt­ku taka wystar­czy. Potem znaj­dziesz przy­jem­ność w tym, że Two­je życie zmie­ni­ło się na lepsze.

Jeśli nie zapo­mnisz o tym, że za tymi wszyst­ki­mi wycin­ka­mi stoi więk­szy obraz, czę­sto rów­nie bez­barw­ny jak to, co uwa­żasz za swo­je życie, to nie dzie­je się nic złe­go. Gorzej, kie­dy zaczy­nasz wie­rzyć bez­kry­tycz­nie w to, co widzisz. Kie­dy zapo­mi­nasz, że każ­dy taki kolo­ro­wy obra­zek po pierw­sze ma swo­ją cenę, któ­rej już na obraz­ku nie zoba­czysz. Nie­dłu­go o tym napiszę.

 

A po dru­gie czę­sto to mniej­sza lub więk­sza ściema!

 

 

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close