Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych (Karłów)

 

Wie­cie, gdzie jest moje rodzin­ne mia­sto Hru­bie­szów? Nikt nie wie, nie przej­muj­cie się – to takie strasz­li­we zadu­pie, z któ­re­go dale­ko jest nad morze, w góry, nad jezio­ra czy gdzie­kol­wiek indziej. Na Ukra­inę jest bli­sko, ale to też nie każ­dy koja­rzy, bo nie każ­dy lubi Nemi­rof­fa, choć to zapraw­dę powia­dam Wam, zacny tru­nek. Nie ma się co dzi­wić więc, że i owszem, choć jeź­dzi­łem cza­sa­mi w jakieś góry, wła­ści­wie do wyjaz­du na stu­dia odwie­dzi­łem po razie wszyst­kie nasze pol­skie pasma, to do Kukucz­ki mi było bar­dzo dale­ko, tak jak i do gór dale­ko mi było.

Pierw­szy raz, kie­dy rze­czy­wi­ście poczu­łem się gór­skim łazi­kiem, to było na stu­diach. Mie­li­śmy do zro­bie­nia obo­wiąz­ko­we zaję­cia z wf i pomię­dzy taki­mi nor­mal­ny­mi jak szer­mier­ka, aiki­do, basen czy stret­ching było coś, co się nazy­wa­ło tury­sty­ka gór­ska. Faj­ne to były zaję­cia, bo nie trze­ba było regu­lar­nie na nie cho­dzić co tydzień, tyl­ko dwa razy w seme­strze na week­end jecha­ło się poła­zić te parę­set metrów nad pozio­mem morza.

Poje­cha­li­śmy na dłu­gi week­end majo­wy za cel bio­rąc Park Naro­do­wy Gór Sto­ło­wych, start w Wam­bie­rzy­cach, z noc­le­giem w Paster­ce, aż do Dusz­nik – łącz­nie jakieś 40 km. Kto zna te rejo­ny ten wie, że taka tra­sa to nie jest jakiś wiel­ki wynik, bo to raczej spa­ce­rek niż wyso­ko­gór­ska wspi­nacz­ka. Karo­la z Piotr­kiem pew­nie by nawet nie zauwa­ży­li, że się zro­bi­ło kap­kę pod górę.

 

Ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach…

No bo prze­cież nie przy­pusz­cza­cie, że ja poje­cha­łem sobie w góry, jak cywi­li­zo­wa­ny bia­ły czło­wiek, bez żad­nych kom­pli­ka­cji i przy­pa­łów po drodze?

 

Pierwszy przypał to było właściwe obuwie

Za moich cza­sów rzad­ko któ­ry rodzic wiózł swo­je dziec­ko samo­cho­dem na stu­dia, zwłasz­cza ponad 600 km od rodzin­nych stron. Galo­pu­ją­cy kapi­ta­lizm i kon­sump­cjo­nizm dopie­ro u nas racz­ko­wał, więc podej­ście kupisz sobie na miej­scu raczej było mało roz­po­wszech­nio­ne i nie­zbyt popularne.

Nope, za moich cza­sów w ple­cak łado­wa­ło się ubra­nia, tale­rze, sztuć­ce, gar­nek, patel­nię oraz sło­iki z bigo­sem i z całym tym man­dżu­rem popi­ta­la­ło się pocią­giem rela­cji Hru­bie­szów-Wro­cław, któ­ry pla­no­wo miał jechać 13 godzin, ale nigdy nie przy­jeż­dżał o cza­sie, za to zawsze był zaje­ba­ny po dach. Kie­dyś opo­wiem o wła­że­niu przez okno na Wiel­ka­noc, kie­dy to oszczęd­ni kole­ja­rze pod­sta­wi­li aż dwa wago­ny na sze­ściu­set­ki­lo­me­tro­wą tra­sę przez całą połu­dnio­wą Pol­skę. Albo o tym, jak zasną­łem opar­ty o ścian­kę przy oknie i przy­mar­z­łem do szy­by. To nawet zabaw­ne było. Ale do adremu.

Nie powin­no więc Was dzi­wić, że w moim toboł­ku z dobyt­kiem zabra­kło miej­sca na tra­pe­ry do łaże­nia po ska­łach. Co praw­da jeden zio­mal miał mi je przy­wieźć, ale oka­za­ło się, że jemu rów­nież zabra­kło miej­sca w ple­ca­ku i buty zosta­ły na zie­miach wschod­nich. Mia­łem za to szma­cia­ne adaś­ki, w któ­rych cho­dzi­łem na siłow­nię – mod­ne i wygod­ne, nada­dzą się w góry, nie? Ta, nada­dzą… wró­ci­my do tego.

 

Drugi przypał to było właściwe spakowanie się

Mniej wię­cej 20 lat temu, kie­dy to byłem stu­den­tem, raczej nikt w Pol­sce chy­ba jesz­cze nie sły­szał o ple­ca­kach z wewnętrz­nym ste­la­żem, któ­re dodat­ko­wo były lek­kie i nie­du­że, ale jed­nak pojem­ne. A nawet jak­by były, to pamię­ta­cie, że w moim wiel­gach­nym ple­ca­ku z dobyt­kiem i bigo­sem nie bar­dzo mia­łem miej­sce na dodat­ko­wy mniej­szy ple­cak? Mia­łem za to nie­wiel­ką i poręcz­ną tor­bę spor­to­wą, w któ­rej nosi­łem albo zeszy­ty na wykła­dy, albo ciu­chy na zmia­nę na siłow­nię – mod­na i wygod­na, nada się w góry, nie? Ta, nada się… wró­ci­my do tego.

 

Trzeci przypał to było właściwe ubranie

Tak jak nikt nie sły­szał o lek­kich i pojem­nych ple­ca­kach, tak nikt jesz­cze nie sły­szał o lek­kiej mro­zo- i wia­tro­od­por­nej wierzch­niej odzie­ży z war­stwa­mi mem­bra­no­wy­mi, ani o ter­mo­ak­tyw­nej bie­liź­nie. A któ­re są bar­dzo poręcz­ne i nie zaj­mu­ją wie­le miej­sca po zło­że­niu, co bio­rąc pod uwa­gę moje bra­ki ple­ca­ko­we mia­ło bar­dzo duży wpływ na moje ubra­nio­we wybo­ry. A do tego świet­nie spraw­dza­ją się w sze­ro­kim zakre­sie tem­pe­ra­tur – od majo­we­go wro­cław­skie­go cie­peł­ka, po majo­wy chło­dek w górach. Moje rodzin­ne stro­ny to był­by pol­ski bie­gun zim­na, gdy­by nie zamarzł, więc do mro­zów i owszem, przy­go­to­wa­ny byłem, ale moja kurt­ka na pew­no nie mia­ła nic wspól­ne­go ze sło­wa­mi lek­ki, poręcz­ny czy nie­wiel­ki. Mia­łem za to dżin­so­wą kata­nę, w któ­rej śmi­ga­łem na zaję­cia – mod­na i wygod­na, nada się w góry, nie? Ta, nada się… wró­ci­my do tego.

 

Przypał czwarty był niezłym zaskoczeniem, bo była to pogoda

Wro­cław to tak mniej wię­cej jed­no z naj­cie­plej­szych miejsc w Pol­sce. Maj to mie­siąc już pra­wie let­ni, a co za tym idzie – cie­pły. Kie­dy dodasz 2 do 2, to wycho­dzi 4, więc oko­li­ce Wro­cła­wia też powin­ny być cie­płe, nie? No jak się potem oka­za­ło, wyjazd w góry, nawet tak nie­wiel­kie, deli­kat­nie zmie­nia arytmetykę.

I kie­dy weszli­śmy trosz­kę wyżej, pomię­dzy drze­wa i ska­ły oka­za­ło się, że TAM LEŻY ŚNIEG PO KOLANA!! 

 

Przypał piąty, czyli ja sam

Koleś w dżin­sach, szma­cia­nych adi­da­skach, z tor­bą spor­to­wą prze­wie­szo­ną przez ramię – ide­al­ny tury­sta gór­ski, praw­da? Prze­kła­da­nie tor­by z ramie­nia lewe­go na ramię pra­we zmę­czy­ło mnie po mniej wię­cej godzi­nie. Nie­sie­nie tor­by na zmia­nę raz w lewej ręce, raz w dru­giej, zmę­czy­ło mnie jesz­cze szyb­ciej. Zarzu­ce­nie tor­by na ple­cy i zało­że­nie jej jak ple­cak wymy­śli­łem sobie bar­dzo spryt­nie. Do cza­su, kie­dy oka­za­ło się, że zaczy­na lek­ko piź­dzić i trze­ba narzu­cić tę słyn­ną dżin­so­wą kata­nę, ale pod spód jesz­cze dwa swe­try, bo ina­czej dosta­nę hipo­ter­mii. Rącz­ki tor­by były tak cia­sne, że kie­dy wpi­ja­ły mi się w ramio­na, to odci­na­ły mi krą­że­nie w rękach. A te po jakimś cza­sie zaczy­na­ły mro­wić i swę­dzieć, co nie­wąt­pli­wie jest obja­wem tego, że krew mi do rąk raz docho­dzi­ła, a raz nie bar­dzo. Jeśli wyda­je Wam się, że zabra­łem czap­kę, to gra­tu­la­cje, nie macie racji. Nie wiem, czy jest sens wspo­mi­nać o prze­mo­czo­nych szma­cia­nych butach, ale da Wam to więk­szy obraz mej nędzy i rozpaczy.

Ale w sumie nie było­by to jesz­cze nic strasz­ne­go, prze­cież Zako­pa­ne peł­ne jest Dże­sik wła­żą­cych w szpi­lach czy klap­kach na Gie­wont, czy takich wła­śnie jak ja tury­stów, któ­rzy podob­nie wyekwi­po­wa­ni zaiwa­nia­ją w mar­cu, a potem TOPR musi latać w góry i debi­li ścią­gać. Więc nie płacz­cie nade mną jako i ja nie pła­czę, ale macie już obraz tego, dlaczego…

 

Szczeliniec Wielki zapadł mi w pamięć już na zawsze.

Wie­lo­krot­nie do nie­go wra­ca­łem, bo ten kawał ska­ły jest nie­sa­mo­wi­cie malow­ni­czy, a do tego na tyle łatwy i nie­mę­czą­cy, że swo­bod­nie moż­na się tam wybrać z kil­ku­lat­kiem. Oczy­wi­ście nie zapo­mnij­cie odpo­wied­nich butów, ubra­nia i weź­cie pod uwa­gę pogodę.

Szczeliniec

Szcze­li­niec w całej oka­za­ło­ści. Nie wyglą­da jakoś bar­dzo oka­za­le, nie?

Szczeliniec

Głę­bo­ko tam?

Szczeliniec

Głę­bo­ko to ja nie wiem, ale wyso­ko na pewno!

Szczeliniec

Tro­chę trze­ba zapo­zo­wać – któ­ra kame­ra mnie bierze?

Szczeliniec

Pamię­taj­cie, o przy­ro­dę trze­ba dbać i tulić do serca.

 

To miej­sce uwiel­biam nawet pomi­mo tego, że zazwy­czaj Dżu­nior upra­wiał tury­sty­kę gór­sko-kon­ną, czy­li jeź­dził na moim grzbie­cie. Popa­trz­cie zresz­tą sami, bo obraz mówi wię­cej, niż tysiąc słów.

Szczeliniec

Już wiem dla­cze­go mówią na mnie “ty sta­ry koniu”

 

A kie­dy już sobie zej­dzie­cie z gór­ki, to może­cie wejść obej­rzeć naj­brzyd­sze dino­zau­ry, jakie w życiu widziałem.

Szczeliniec

Brzy­da­lo­zau­rus Rex

 

Tak napraw­dę nie musi­cie się wsty­dzić nawet tego, że poszli­ście w dżin­sach – Szcze­li­niec Wiel­ki to łatwi­zna i nie zmę­czy­cie się bar­dziej, niż spa­ce­ru­jąc po parku.

Czy ja bym Was okłamał?

Szczeliniec

Czy te (zmę­czo­ne) oczy mogą kłamać?

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close