Ostatnio miałem delikutaśny odwyk od bloga, mediów socjalnych, a Wy mieliście odwyk ode mnie. Kilka rzeczy się złożyło na ten stan, bo i rzeczy się kilka zadziało, które mi na moje podejście do blogowania wpłynęło, niestety wcale nie jakoś hurraoptymistycznie, a raczej wręcz vice versa. Jak mnie kiedyś spijecie, to opowiem, ale uprzedzam, że to nie są tanie rzeczy, żeby mnie do takiego stanu upodlenia alkoholowego doprowadzić, żebym się zaczął nad sobą użalać i zwierzać z tego, co mi poza promilami leży na wątrobie.
Ale to jeszcze nie teraz, gdyż albowiem ciągle się z tymi myślami biję i jeszcze nie przegrałem, więc póki co poopowiadam Wam trochę, co mnie spotkało wczoraj, kiedy wyprawiłem pendolinem w świat dziecko starsze, coby się z klasą trochę pointegrowało w stolicy, a sam korzystając z okazji, że:
a) wreszcie się oderwałem od projektów #niedziela,
b) kasy natłukłem na tych projektach tyle, że #BlackFriday jawił się jak cudowna wyprawa w nieznane krainy okazji, przecen i promocji, a nie oszołomski pęd za gównianymi ofertami w celu kupienia niepotrzebnych rzeczy i kto wie, może nawet by mi starczyło na promocyjne Airmaxy za 6 stów przecenione AŻ o 10% #niepojebałomniejeszcze, pewnie dlatego, że niedziela była, a nie friday, bo we friday pewnie to była jakaś przecenia, a nie drobne wahnięcie na różnicach kursowych, ale co ja poradzę, że we friday napieprzałem projekty, żeby mieć co wydać w tę niedzielę właśnie?
c) jeszcze nie byłem w kinie na “Lidze Sprawiedliwości”,
to potupałem sobie dzielnie do kina, na tenże film właśnie.
I mam przemyślenia.
Przemyślenia nie dotyczą jednakowoż ani #BlackFriday, bo co mi do tego, że ktoś nie ma co z kasą zrobić albo łapie się na marketingowe sztuczki w dupie mając zdrowy rozsądek? Jedni wolą panienki, inni mordobicia, co mnie to? I nie, wcale, ale to wcale nie przemawia przeze mnie zawiść, bo wyhaczyłem zajebiste promocyjne skarpetki trekkingowe unisex w kolorze sól i pieprz, a Młodszemu kupiłem bluzę z trupią czachą za 12 PLN. Więc jeśli myślisz, że nie umiem w polowanie na okazje to pomyśl ponownie, ha!
Nie będzie też dzisiaj recenzji “Ligi Sprawiedliwości”, bo szykuję sobie w głowie tajny plan na podcast z Batmanem, Supermanem, Punisherem i Thorem – siądziemy sobie wszyscy przy stole, pogadamy, jak to na świecie jest ciężko i chwili spokoju nie ma, bo to albo komuś się zamarzy niszczyć Ziemię, albo jakiś szczwany szczwacz czyha skrycie na ich życie (powtórzcie to trzy razy i doceńcie maestrię tej złożonej frazy oraz rymu), albo akurat nasze patologiczne rodzeństwo przypomina sobie, że jest spadek po tatusiu. No wiecie, takie tak gadki-szmatki, że nie ma mientkiej gry i życie to jebitwa.
Dzisiaj będzie o motoryzacji.
A konkretniej o SUV’ach. A jeszcze konkretniej to o kierowcach SUV’ów, którym to kierowcom się wydaje.
Z SUV’em już jakiś czas temu miałem przygodę, bo prawie mnie przejechała taka jedna blondi, ale że się sucz głupia nie zatrzymała, to niestety z kierowcą SUV’a do czynienia nie miałem (i to chyba szczęśliwie dla pani o włosach jasnych, bo wkurwiony byłem solidnie i do tego głowę obitą miałem, co pewnie by i wpłynęło na mój standardowy poziom kultury i atencji dla płci przeciwnej).
I tak było do wczoraj.
Film o ludkach w obcisłych ubrankach oglądałem w Pasażu Grunwaldzkim, który to jest galerią dużą i cokolwiek mało czytelną, ale jedynie tam miałem seans o pasującej mi godzinie. A że nie miałem w planach łażenia po sklepach, tylko oglądanie filmu, to w pogardzie mając zdrowy rozsądek, który podpowiadał, że to trochę nie po drodze z dworca PKP do domu, zaparkowałem w garażu podziemnym i oddałem się rozkoszom X Muzy. Jako się wyżej rzekło, nie obudziłem w sobie instynktu sklepowego łowcy okazji, więc nie łaziłem po sklepach i gubiąc się tylko dwa razy zjechałem do garażu i opuściłem tę świątynię konsumpcyjnego rozpasania.
I się zaczęło.
Jeszcze w garażu prawie mi się w bok wbiła oczojebnie czerwona mazda, bo widać koleś za kierownicą stwierdził, że znaki i przepisy ruchu drogowego mówiące o tym, że na rondzie będąc mam pierwszeństwo to tylko drobna sugestia. Upierdliwym od razu tłumaczę, że w podziemiach tejże galerii zaraz przy wjeździe/wyjeździe ktoś, całkiem zresztą zmyślnie, wymyślił rondo, a już szczególnie upierdliwych zapewniam, że wiem, że o ile znaki nie mówią inaczej, pierwszeństwo na rondzie ma na nie wjeżdżający. Tu znaki akurat mówią inaczej.
Nie dość, że młotek jeden wymusił, to jeszcze mnie otrąbił. Ale że ja na drodze jestem ZEN i kwiat lotosu, to się tym mocno nie wzruszyłem, tylko wyjechałem z garażu jako pierwszy korzystając z okazji, że na wyjeździe są dwa szlabany i akurat oczojebnie czerwona mazda stanęła za jakimś oplem, który niekoniecznie wie, gdzie się i co wsadza, żeby wyjechać, więc wyjazd lekko mu się skomplikował.
Zaraz potem mamy skręt w prawo i światła. Nie wiem jakim cudem, ale SUV wyminął problematycznego opla i zaparkował zaraz za mną. Zaświeciła się strzałka w prawo, ale że po przejściu szło jakieś stworzenie obładowane siatami, to grzecznie poczekałem, aż zejdzie z pasów i dopiero ruszyłem. Poganiany trąbieniem oczojebnej mazdy. Która to mazda z piskiem opon mnie wyprzedziła i popierdoliła buspasem naprzód, jakby ją kto gonił świecąc mi tylko tablicami z jakiegoś zadupia. Współczuję, bo Szczytnicka to same kocie łby i dziury łatane innymi dziurami, ale SUV to przecież prawie terenówka, nie?
Ja co prawda gościa nie goniłem, ale stanąłem sobie na światłach właściwie zaraz obok niego, gdzie obaj radośnie mrugaliśmy do lewoskrętu. I mogłem się przyjrzeć kierowcy – jakieś brodate chłopię w takim śmiesznym kaszkiecie, co mi od razu gościa stargetowało jako hipsterskiego pracownika korporacji na dość wysokim stołku albo innego kreatywnego, bo przecież raty za Suv’a tanie nie są i nie każdego stać. Czyli dupek.
Ponieważ dupek stał na pasie prawym, to pecha miał, bo wszyscy przed nim w prawo skręcający musieli puścić przez przejście ludność pieszą. I w efekcie na następnych światłach za Mostem Pokoju oczojebnie czerwona mazda zaparkowała znowu za mną. Podobieństw na tym nie koniec, gdyż znowu przez przejście szła osoba za nic sobie mająca kolory świateł, więc znowu nie mogłem ruszyć zaraz po zapaleniu się zielonego i znowu mnie burak otrąbił.
Za skrzyżowaniem zaczął się job’ Twaju mać korek.
I to taki, że naprawdę – wszyscy stoją i się wkurzają. Koleś za mną pewnie aż się gotował, bo już wcześniej udowodnił, że mało jest odporny na stresujące sytuacje. Za to mnie taki korek nie przerażał, gdyż ponieważ wszelkie skróty i tajne przejścia to mi we Wrocławiu z ręki jedzą. Odbiłem w taką jedną malutką uliczkę, co to jednokierunkowa jest i wąska. I jak się okazało kilkadziesiąt metrów dalej, kurewsko zakorkowana. A żeby było śmieszniej zgadnijcie, co się znajduje zaraz za zakrętem?
Tak, zgadliście – przejście dla pieszych. No to teraz macie pięć prób i możecie zgadywać, czy przez to przejście ktoś akurat przechodził i czy ja się zatrzymałem, żeby tego kogoś przepuścić. Oraz czy typek kierujący oczojebną mazdą znowu mnie otrąbił. Nagrodę sobie wybierzcie.
Ale, ale, to nie koniec konkursów, bo zgadnijcie, co jest jeszcze kawałek dalej? No dobra, to za proste – poza przejściem dla pieszych jest też wyjazd z uliczki i parkingu obok. Z którego akurat wyjeżdżał sznurek aut, i z którego jedno wpuściłem przed siebie, bo pamiętajcie dzieci, że jazda na suwak dobrym jest nawykiem. Na co oczywiście oczojebny użytkownik szos na mną zareagował nerwowym trąbieniem. Ale naprawdę się roztrąbił wtedy, kiedy zatrzymałem się przed tymże przejściem, które widać. Może go wnerwiło to, że akurat nikt przez nie nie szedł, ale pomimo tego ja się zatrzymałem PRZED, bo NA pasach się nie zatrzymuje?
Delikatnie poczułem spadek mojego standardowego poziom kultury i atencji dla innych użytkowników dróg, włączyłem awaryjne, wysiadłem, podszedłem do SUV’a trąbiącego za mną i bardzo delikatnie, acz stanowczo, z rozkosznym uśmiechem na licu mym, zapukałem panu kierowcy w szybkę. Kto widział mój rozkoszny uśmiech ten wie, że nawet klaun z “To” w tym momencie zabrałby swój czerwony balonik i spierdolił w podskokach.
A koleś jakoś tak ukłucia instynktu samozachowawczego nie poczuł, bo otworzył okienko i już, już miał coś do mnie powiedzieć, kiedy nagle zajebałem mu mocno z prawego prostego w ten jego wyglancowany pysk z utrefioną brodą i śmiesznym kaszkiecikiem takim tekstem:
- Klakson się Panu zepsuł czy jakiegoś skurczu ręki Pan dostał?
Trochę go widać tym ciosem jakby posłałem na deski i pozbierać się nie mógł, bo trochę niemrawo zripostował:
- A bo kurwa co?
- Abo wie Pan, ja wszystko rozumiem, że na tej wsi, co Pan z niej przyjechałeś pewnie się ludzi na przejściach rozjeżdża i trąbi na wszystkich, bo tam tylko ta oczojebna mazda sama jeździ jak panisko, ale wie Pan, po historycznym mieście Pan jeździsz i wypadałoby mieć kultury trochę, prawda?
Widać, że gość jakimś dyrektorem jest czy innym prezesem, gdzie w pracy może każdym pomiatać i jakoś mu taka sytuacja, że dla wszystkich zasady są takie same, nie bardzo pasuje. A dodatkowo ktoś jeszcze śmie mu zwracać uwagę, do tego przy dziatkach i połowicy, więc jak to tak i wypadałoby trochę przykozaczyć, nie? Cojones pokazać.
- Tak, kurwa? A ja se będę trąbił i co mi chuju zrobisz?
- Nic Ci nie zrobię, to nie Bejrut. A jak jeszcze raz na mnie buraku zatrąbisz, to nagle wypierdolę trójkąt na drogę, bo mi się coś pod maską zepsuje i będziesz tu stał do usranej śmierci, a ja Ci będę mrugał awaryjnymi po ślepiach, bo stąd nie ma jak zjechać. I zastanów się Pan następnym razem, zanim zaczniesz za kimś trąbić, bo nie wysiądzie taki miły człowiek jak ja, tylko jakieś dresiwo, co Ci wyjebie szyby łomem, zaszlachtuje potomstwo, a niewiastę pohańbi.
Coś pomruczał w odpowiedzi, ale nie wiem co, gdyż już rozpłynąłem się w ciemnościach jak mara jaka senna. Śmieszne było to, że auto przed przejściem dla pieszych przez ten czas nawet nie drgnęło, tak było wczoraj centrum zatkane.
Długa ta opowieść ma pewien morał
Na drodze te same przepisy obowiązują wszystkich (sprawdzić, czy nie z PiS’u), ale też i pewne normy, zachowania i zwykła kultura.
Nawet jeśli jesteś w swojej korpo, czy gdziekolwiek indziej panem stworzenia i drżą przed Twym gniewem nawet tasiemce Twoich podwładnych i ich motylice wątrobowe, nawet jeśli jesteś tylko kierownikiem ze średniego szczebla dowodzenia czy zahukanym konsultantem w call center, którego jebią po kolei wszyscy od team leadera w górę to zapamiętaj, że możesz trafić na kogoś, kto pierwsze trąbienie może i wytrzyma, ale za drugim razem podejdzie do Twojego wypastowanego auta i zrobi kuku Tobie i Twojemu wziętemu w leasing samochodzikowi. A chyba nie chcesz, żeby Twoja mamusia miała dziecko z podbitym okiem czy przerwą na papierosa między górnymi dwójkami?
Poza tym… Kurwa, takie trąbienie na ludzi to niegrzeczne jest, wiesz?