Wpis pierwotnie ukazał się na nieistniejącym już blogu Menelowej Wróżki ze Starych Kamienic, na gruzach której wyrosła Morela. Dzisiaj postanowiłem się nim z Wami podzielić na fejsie, a że zaskoczył mnie jego genialny odbiór, to wrzucam też tutaj, bo niektórzy mnie nie fejsują, a tylko blogują. A dobrem trzeba się dzielić, nie?
Wyobraź sobie, że dostajesz maszynkę do podróży w czasie. Jest mały haczyk – skoczyć możesz tylko w przeszłość i tylko raz, bo feng shui wszechświata więcej nie zniesie i Ponury Kosiarz zrobi Ci z dupy jesień średniowiecza. Co zrobisz? Co zechcesz zmienić w swoim życiu? Czy mając tę wiedzę, którą teraz masz, będąc dokładnie w tym miejscu, w którym jesteś, cofniesz się po to, żeby od podstaw zmienić swoje życie? Zastanawiam się jak wiele osób w tym momencie odpowie TAK? Jak wiele osób stwierdzi, że ich życie miało wyglądać zupełnie inaczej?
Że miało być pełne pasji czy ciekawych doznań, a tymczasem jakoś tak utknęło w ciemnej dupie i jest totalnie nijakie. Że miało być pełne inspirujących ludzi, a nie wirtualnych znajomych na fejsie. Że praca miała być przyjemnością i tylko okazji przynosić kupę siana, a tymczasem co rano z trudem zwlekasz się z wyra i jedziesz do niej jak na ścięcie. I to za najniższa krajową na umowę-zlecenie. Że studia miały do tej pracy doprowadzić, być okazją do rozwoju i nauki, a nie przykrym obowiązkiem w drodze do upragnionych literek przed nazwiskiem. I tak dalej, i tak dalej…
Jak daleko musisz sięgnąć w przeszłość, żeby naprawić to, co poszło nie tak i zmienić swoje życie tak, żeby było ciekawe i pełne pasji? Chcesz wiedzieć?
WCALE!
Jeśli nie masz terminalnego stadium raka,
nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi, ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie – co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić.
To proste jak fajka. Nie wierzysz? To posłuchaj. Albo poczytaj. Może być trochę nudno, bo poopowiadam o sobie, ale zrób to dla mnie i przemęcz się trochę, dobrze?
Mam 4 dychy i możesz mi nie wierzyć, ale kiedyś na świecie nie było komórek i nie każdy miał kompa. A w MTV leciała muzyka. W tamtych mrocznych czasach, mniej więcej w piątej klasie podstawówki Rodzice zapisali mnie na kółko komputerowe. Zakochałem się w tych maszynkach tak bardzo, że postanowiłem zostać informatykiem, chociaż Tato widział mnie na medycynie. Skończyłem liceum i poszedłem na studia, które skończyłem z wielkimi oporami. W międzyczasie poznałem fajną dziewoję na architekturze, która z czasem została moją MałąŻonką, a chwilę potem matką moich Dzieciorków. Znaczy na studiach dokładniej to jednego, drugi pojawił się później. Już wtedy zaczynałem podejrzewać, że to nie dla mnie. To znaczy komputery, nie bycie mężem i tatusiem, żeby nie było nieporozumień. Pod koniec studiów poszedłem do pracy do korpo-banku siedzieć przy kompach i pilnować systemy bankowe.
Kiedy ja kisłem w serwerowniach, Pani Matka popracowała trochę u innych i potem założyła firmę zajmującą się projektowaniem wnętrz. Nie wiem, czy wiecie jak to jest w małżeństwie, ale chcąc – nie chcąc sprawami firmowymi się też zajmowałem. Tak prawdę mówiąc w projektowanie wsiąkałem już na studiach. Wiem, że nikt mi nie uwierzy, bo uczeń przerósł mistrza po wielokroć, ale to ja uczyłem MałąŻonkę AutoCADA i używania komputerów do pracy projektowej. Jako pierwsza na roku miała plotowane projekty i do nich wizualizacje. Podobało mi się to. Tym bardziej, że od zawsze miałem zapędy graficzne.
W pewnym momencie firma urosła na tyle, że ktoś musiał zając się jej prowadzeniem, bo zajmowało to więcej czasu niż samo projektowanie. Z wrodzoną sobie dyplomacją (albo się zwalniasz z banku i mi pomagasz, albo się z tobą rozwodzę) Pani Matka zaproponowała mi wspólne pchanie tego wózka. Z wrodzonym sobie pragmatyzmem (ja pierdolę, ale dałaś mi wybór…) się zgodziłem. Ale na początku ciągle nie miało to nic wspólnego z projektowaniem, a bardziej z nikt się nie chce zająć tym gównem, więc ty musisz. Po drodze zaczęliśmy zatrudniać ludzi i wystartowaliśmy z własnym zakładem produkującym meble. Aż w pewnym momencie coś dupnęło.
Bardzo zaufana dziewczyna, która u nas pracowała wywinęła nam bardzo brzydki numer i w efekcie popłynęliśmy na bardzo duże pieniądze. Kiedyś może do mnie zajrzysz i o tym poczytasz, ale póki co ważne jest co innego – stwierdziliśmy, że tak naprawdę każdy projektant, którego zatrudnialiśmy po pewnym czasie odchodził “na swoje”. Dopóki odbywało się to za obopólnym porozumieniem, to było OK – to taka branża, nie ma się co czarować. Jak ktoś jest dobry, to zechce próbować swoich sił solo i trzeba z tym żyć (tak tez przecież i nasza firma powstała). Ale zdarzyła nam się niemiła niespodzianka i w efekcie stwierdziliśmy, że zatrudnianie kogokolwiek mija się z celem. Z w efekcie tego efektu ja zostałem projektantem wnętrz. Tak, ja. Koleś po informatyce. Nie, nie po architekturze. Dodatkowo w wieku 37 lat.
ŁOJEZUSICKU, NIE DAM RADY, NIE UMIEM, NIE PORADZĘ SOBIE!!! RATUNKU!!!
Dlaczego Ci o tym opowiadam?
Po pierwsze – nigdy, dopóki jesteś w pełni sił i w dobrym zdrowiu, nigdy nie jest za późno, żeby zacząć robić coś, co kochasz, co lubisz, co Cię pasjonuje. Nie musisz się cofać w czasie, żeby zacząć w młodszym wieku, bo tak naprawdę zacząć możesz w każdym. Tu i teraz! Może nie do końca prawdą jest, że wystarczy tylko chcieć, ale bez tego chcenia nie uda Ci się na pewno. Na spokojnie usiądź sobie i przyjrzyj się temu, czy wszystkie te trudności, które nie pozwalają Ci na zmianę nie są tylko wymówkami. Nawet jeśli przez jakiś czas Twoja sytuacja może się pogorszyć, to przecież wprowadzasz zmiany po to, żeby ostatecznie było Ci lepiej, prawda? Nie bój się – zazwyczaj nie ma czego. Zazwyczaj boisz się samej zmiany, a nie jej konsekwencji, które wydają Ci się negatywne. A zazwyczaj nie są.
Po drugie – w większości przypadków nie musisz mieć kierunkowego wykształcenia, żeby robić to, co sprawia Ci radość. Znam mnóstwo świetnych architektów wnętrz, którzy z tych czy innych przyczyn nie skończyli studiów, albo wręcz nigdy nie mieli do czynienia z czymkolwiek z “projektowaniem” w nazwie. Zupełnie nie przeszkadza im to być świetnymi fachowcami i projektantami z bardzo bogatym portfolio i pokaźną grupą zadowolonych klientów. Znasz jakiegoś blogera, który kończył “Prowadzenie bloga” na jakiejkolwiek uczelni? To, co tak naprawdę jest potrzebne do osiągnięcia sukcesu to motywacja, ciężka praca i dyscyplina, a nie te kilka literek przed nazwiskiem.
Niestety, wehikuł czasu raczej nigdy nie powstanie i prawie na pewno nie dane ci będzie z niego skorzystać. Dlatego zamiast się zastanawiać, co w Twoim życiu poszło nie tak i co by było, gdyby można to było zmienić zastanów się, co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić.
A wiesz co jest najśmieszniejsze? Że coraz bardziej podejrzewam, że projektowanie chyba też nie jest dla mnie, bo czuję coraz większą zajawkę na pisanie.
I tym razem wcale nie boję się tej zmiany.
Ty też się nie bój swojej.
PS. Wpis brzmi jak urodzinowe pocieszanie się, że jakoś to będzie, chociaż jestem starszy, ale tak naprawdę to jest wpis imieninowy – kwiatki i czekoladki mile widziane. Byle z ciemnej czekolady 🙂