Czy matura w ogóle ma sens?

 

Zasta­na­wia­łem się, czy publi­ko­wać ten tekst, bo moi czy­tel­ni­cy zazwy­czaj matu­rę mają za sobą. Ja sam ją zda­wa­łem tak daw­no temu, że w MTV lecia­ła jesz­cze muzy­ka. Ale nie­któ­rzy z Was pew­nie mają dzie­ci w wie­ku oko­ło­ma­tu­ral­nym i jeśli cza­sem zada­ją Wam one tytu­ło­we pyta­nie, to pokaż­cie im, co wujek Wam napi­sał, bo wujek mądry chło­pak jest. Dodat­ko­wo wujek w cza­sie nie­daw­nej Wiel­ka­no­cy grze­bał w swo­ich sta­rych rze­czach i zna­lazł takie fiku­śne przy­pin­ki i wzię­ło wuj­ka na wspo­min­ki. Oraz na prze­my­śle­nia. Bo za chwi­lę cały kraj, jak co roku, będzie wąchać kwit­ną­ce kasz­ta­ny oraz prze­ży­wać tema­ty z pol­skie­go i trud­ne zada­nia z mat­my.

 

matura

Na stud­niów­ce czło­wiek taki pięk­ny, a 100 dni póź­niej na matu­rze jakiś taki zmarnowany…

 

Nadciąga matura.

Blą­ge­rzy jak co roku udzie­lą z dupy wzię­tych rad, żeby się nie przej­mo­wać, bo to nie naj­waż­niej­szy życio­wy egza­min albo wręcz prze­ciw­nie, bo to furt­ka do karie­ry w wyma­rzo­nej kor­po-fabry­ce i nie moż­na sobie jej olewać.

Por­ta­le main­stre­amo­we na gorą­co infor­mu­ją wszyst­kich o trud­no­ściach, o odpo­wie­dziach, o wpad­kach, o matu­rach z ubie­głych lat i to wszyst­ko z pięk­ny­mi info­gra­fi­ka­mi czy wykre­sa­mi, któ­rych nikt nie ogląda.

Nie wiem, co robi tele­wi­zja, bo nie posia­dam tako­wej, ale na pew­no też coś mądre­go dzien­ni­ka­rze o matu­rach ser­wu­ją i pew­nie zapra­sza­ją kogoś mądre­go albo i nie, zale­ży jaka stacja.

Nie chce mi się dys­ku­to­wać, czy kie­dyś było łatwiej, czy trud­niej. Czy tak zwa­na mło­dzież to teraz głup­sza, czy mądrzej­sza niż kie­dyś. Mniej czy bar­dziej rosz­cze­nio­wa. Czy lepiej przy­go­to­wa­na do tak zwa­ne­go doro­słe­go życia, czy gorzej.

Bo to nie ma tak napraw­dę zna­cze­nia. Zna­cze­nie ma to, czy w ogó­le ją zdasz.

Ale też nie takie zno­wu duże. Dla­cze­go? Ano po kolei.

 

Sky is the limit, matura is the beginning…

Idąc do szko­ły śred­niej jakoś sobie pro­fi­lu­jesz to, co chcesz w życiu robić. Koń­czysz daj­my na to kla­sę o pro­fi­lu mate­ma­tycz­no-fizycz­nym, bo chcesz być w przy­szło­ści infor­ma­ty­kiem. Jesteś dobry z mat­my, bo mia­łeś zaje­bi­ste­go nauczy­cie­la i sła­by z fizy­ki, bo nauczy­ciel­ka była taka se. Dodat­ko­wo nie wie­dzieć cze­mu jesteś bar­dzo dobry z pol­skie­go, cho­ciaż to mało mate­ma­tycz­ne czy infor­ma­tycz­ne. Z bar­dzo dobry­mi wyni­ka­mi zda­jesz matu­rę, dosta­jesz się na upa­trzo­ne stu­dia, niech to będzie np. Infor­ma­ty­ka i Zarzą­dza­nie na wro­cław­skiej Poli­bu­dzie. Już w poło­wie pierw­sze­go roku oka­zu­je się, że jesteś tyl­ko nume­rem w indek­sie, np. 76794 i niko­go nie obcho­dzisz, a już w dru­gim seme­strze oka­zu­je się, że ta cała infor­ma­ty­ka to nie dla Cie­bie. Dodat­ko­wo wykła­dow­ca przy­kła­do­wo Logi­ki dla Infor­ma­ty­ków ma pro­ble­my oso­bi­ste i uwa­la z jakie­goś dur­ne­go poczu­cia zemsty jakieś na oko 85% roku, co nawet dzie­ka­nat tro­chę wner­wia. A potem jest jesz­cze przy­jem­niej. Zaci­ska­jąc zęby i męcząc się strasz­nie koń­czysz stu­dia z dobry­mi wyni­ka­mi i dosta­jesz się np. do upra­gnio­ne­go kor­po-ban­ku na sta­no­wi­sko np. admi­ni­stra­to­ra sys­te­mów ban­ko­wych. Masz jakieś 25 lat i sta­ty­stycz­nie jesz­cze jakieś 50 lat życia przed sobą. I jakieś 40 do eme­ry­tu­ry. Lata te prze­pra­cu­jesz robiąc coś, cze­go nie lubisz, bo tak zde­cy­do­wa­łeś mając jakieś 12 lat. No, chy­ba, że w pew­nym momen­cie zosta­niesz dizaj­nu­chem, a potem blągerem.

Albo wybie­rasz kla­sę o pro­fi­lu bio­lo­gicz­no-che­micz­nym, zda­jesz nie­źle matu­rę, dosta­jesz się na upra­gnio­ną wete­ry­na­rię. Koń­czysz ją z dobrym wyni­kiem i wra­casz do swo­jej nie­wiel­kiej rodzin­nej miej­sco­wo­ści, gdzie oka­zu­je się, że nie ma za bar­dzo co robić, bo na wsiach zwie­rzą­tek coraz mniej. Masz jakieś 24 lata i nie wiesz, co dalej, bo zapo­wia­da się, że następ­ne 41 lat do eme­ry­tu­ry spę­dzisz jakoś tak byle jak. I podej­mu­jesz decy­zję o wyjeź­dzie daj­my na to do Sta­nów, gdzie zosta­jesz sto­la­rzem i robisz ludziom meble. Zakła­dasz tam rodzi­nę i stać Cię na nor­mal­ne życie, bez licze­nia każ­dej zło­tów­ki dola­ra do pierwszego.

Albo wybie­rasz kla­sę o pro­fi­lu bio­lo­gicz­no-che­micz­nym, zda­jesz sła­bo matu­rę, ale pomi­mo tego dosta­jesz się na pra­wo, koń­czysz, dosta­jesz się na apli­ka­cję, zakła­dasz kan­ce­la­rię i kosisz gru­be sia­no. Bo ktoś Cię odpo­wied­nio klep­nął w plec­ki i szep­nął słów­ko tu i tam.

Albo wybie­rasz kla­sę o pro­fi­lu mate­ma­tycz­no-fizycz­nym, zda­jesz matu­rę i nie dosta­jesz się na upra­gnio­ną Woj­sko­wą Aka­de­mię Tech­nicz­ną. Rok się bujasz po stu­diach, przy­go­to­wu­jesz się do egza­mi­nów, po roku zda­jesz na WAT i możesz zostać ofi­ce­rem WP, bo takie od zawsze było Two­je marze­nie. Awan­su­jesz i zosta­jesz nie­złą mun­du­ro­wą szychą.

Albo robisz coś, co abso­lut­nie nie ma związ­ku z tym, jaki pro­fil sobie wybra­łeś w liceum albo jakie stu­dia skoń­czy­łeś. Nie ma to też żad­ne­go związ­ku z tym, czy w ogó­le coś skoń­czy­łeś czy nie. Ale jest Ci dobrze i żyjesz sobie cał­kiem przy­zwo­icie, a do MOP­Su puka­łeś tyl­ko po becikowe.

 

No to czy warto zdać maturę?

No pew­nie, że tak! Ale jeśli jej nie zdasz, to wca­le nie czy­ni Cię to gor­szym czło­wie­kiem i nie prze­kre­śla Two­jej przy­szło­ści. Masz dopie­ro 19 lat – matu­ra z mat­my jest obo­wiąz­ko­wa, więc sam sobie policz, ile jesz­cze życia przed Tobą. Od Cie­bie głów­nie zale­ży, co ze swo­ją przy­szło­ścią zro­bisz. I czy się nie pod­dasz, kie­dy napo­tkasz trud­no­ści. Poza tym mam wra­że­nie, że ten egza­min, nazy­wa­ny szum­nie egza­mi­nem doj­rza­ło­ści ostat­nio jak­by wca­le do szczę­ścia, karie­ru, fej­mu czy pie­nię­dzy nie jest potrzeb­ny. Wszyst­ko zale­ży od tego, jaką dro­gę dla sie­bie widzisz i ile będziesz mieć siły i zapar­cia, żeby nią podą­żać. No i oczy­wi­ście szczęścia.

I – nie obraź się pro­szę – w wie­ku 19 lat tak napraw­dę gów­no wiesz o życiu. Nie wiesz jaki­mi dro­ga­mi poto­czą się Two­je losy i co w życiu będzie Ci potrzeb­ne, któ­ry papie­rek się kie­dyś przy­da. Dla­te­go owszem, brak matu­ry to nie koniec świa­ta, ale uwa­żam, że powi­nie­neś ją po pro­stu zdać, bo ona otwie­ra Ci dodat­ko­we drzwi, przez któ­re możesz przejść. Ale wca­le nie zamy­ka tych, któ­re i tak by były otwar­te. Jak nie zdasz teraz, to zdasz póź­niej, no pro­blem. Ba – podob­no z roku na rok jest prost­sza, więc wygrasz podwójnie.

Tak napraw­dę to tyl­ko bilet do tego, żeby móc iść dalej w kon­kret­nym kie­run­ku - na stu­dia i do upra­gnio­nej kor­po- lub nie­kor­po- pra­cy. Ale jeśli nie­ko­niecz­nie tak sie­bie widzisz w przy­szło­ści, to cza­sa­mi lepiej iść do pra­cy, a stu­dia (albo i matu­rę) robić w trak­cie. Bo w wie­ku 30 lat możesz (ale nie musisz) lepiej na tym wyjść, bo będziesz mieć zawód i doświad­cze­nie, a to bywa dużo war­te niż te kil­ka lite­rek przed nazwi­skiem. Dzi­siaj sam mgr czy inż. przed nazwi­skiem nie powo­du­je siku po nogach pra­co­daw­cy, poza liter­ka­mi trze­ba jesz­cze coś umieć. Ale bez cie­nia wąt­pli­wo­ści brak tych lite­rek ewen­tu­al­ny posik wstrzy­mu­je jesz­cze bar­dziej, czę­sto permanentnie.

A na koniec Cię pocie­szę – matu­rę zdasz, to napraw­dę nie jest trudne.

Trud­ne poja­wia się później.

 

PS. Ja napraw­dę nie wiem, dla­cze­go wszy­scy tak się napi­na­ją na te kasz­ta­ny, u mnie w cza­sie matur zawsze kwi­tły wiśnie – ślicz­ne, nie?

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close