Zamykam temat mojej podróży do Tajlandii wpisem, w którym znajdziecie garść konkretnych informacji o tym, jak się do takiego wyjazdu przygotować i na co zwracać uwagę na miejscu. To ostatnio modny kierunek, do tego wcale nie jest bardzo drogo, więc kto wie, czy Wam się nie przyda? Bo wiecie, takie sobie srutututu i ładne fotki może i fajnie robią na kliki (zrobimy eksperyment? kliknijcie w ten LINK i jak Wam się zdjęcia spodobały, to wpiszcie w komentarzu dupa), ale kiedy szukałem czegoś konkretnego, to musiałem sobie kilka źródeł poskładać do kupy.

No dobra, kilka fajnych fotek nie zaszkodzi – tutaj widok z 84 piętra na Bangkok
Tak BTW – jedno z najzacniejszych źródeł to pigout, który pad thai wciąga już jako dwunastą potrawę wigilijną, a w Tajlandii to mu fiordy z ręki jedzą (był tam więcej razy, niż ja w małżeńskiej alkowie i zna się na tym kawałku świata jak Wojciech Modest Basiura na komponowaniu talerza). Na szczęście chłopak nie pisze tylko o jeżdżeniu w kraje zamorskie, ale i o tym, czego nie warto czytać i oglądać, więc każdy znajdzie coś dla siebie – ja mu daję znak jakości Q, od czegokolwiek to skrót. A teraz do adremu.
Wiem, ci wszyscy, którzy w dowodzie jako adres zameldowania mają wbitego Boeinga 777 będą ze mnie drzeć łacha, ale zbywam ich pogardliwym prffff – dla mnie to była podróż przez duże Ż. Nie chcę w tym wpisie pokazywać kabli na słupach, bo to jakoś do szczęścia nikomu potrzebne nie jest, z niczym konkretnym się nie wiąże i nie wpływa na sam pobyt jako taki.

No dobra, kabling lekki nie zaszkodzi
Nie podpowiem też Wam, co warto zwiedzić, a czego nie, bo jeden woli panienki, drugi mordobicia i nie da się wszystkim dogodzić. Bez względu na to, czy lubisz plażing i smażing, czy z finką u pasa idziesz na tydzień do dżungli spać we własnoręcznie zrobionym szałasie, czy wreszcie chcesz się pobujać trochę po zabytkach, to akurat Tajlandia jest krajem, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie.

Dżungling nad wodą łodziami motorowymi? Dawać!

Dżungling pieszo-samochodowy? No raczej!!

Dżungling górski z dedykacją dla Karoli...

Złoty brzydal – tak zwane uczucie ambiwalentne
Skupiam się na konkretnych i praktycznych rzeczach, które trzeba wiedzieć jadąc do Tajlandii bez względu na to, czy polecisz sobie kukuruźnikiem na własną rękę pod namioty, czy zafundujesz sobie na pełnym wypasie wyprawę z jakąś Itaką czy innym Neckermannem i będziesz spać w Hiltonie.
Kiedy?
Tutaj mam dla Ciebie dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że najlepiej Tajlandię wziąć na tapetę w okresie listopad – marzec (od mniej więcej początku maja zaczyna się pora deszczowa i leje non stop do października, do tego 35°C jest akurat w mroźne dni). Fajne to jest, bo u nas wieje, zimno i do dupy, a po drugiej stronie globu cieplutko ze wskazaniem na gorąco, słoneczko świeci, monsuny nie szaleją i dla Europejczyka-zmarźlucha jest miodowo – opalisz się na złoty brąz i zrobisz zapas witaminy D aż do wakacji. A zła wiadomość jest taka, że może być kłopot z urlopem poza wakacjami, nie? No i jest lekki problem ubraniowy, ale rozwinę ten temat we wpisie o tym, jak mi zwiał samolot z Warszawy do Wrocławia, z powodu mgły w Dubaju i musiałem się kolebać Polskim Busem.

Plażing… Smażing… To już 3 godziny… Zwariuję z nudy!!
Paszport
Pamiętacie nie tak znowu dawną gównoburzę, kiedy to rodzice zapomnieli dziecku wyrobić ważny paszport i zostawili łebka na lotnisku, a sami polecieli na all inclusive w ciepłe kraje zamorskie? W rzeczywistości nie było to aż tak dramatyczne, że kilkuletni dziabąg musiał się tułać dwa tygodnie po lotnisku jak Tom Hanks, aż tatulo z matulą wrócili, ale wyciągnij z tego naukę. Paszport ma być ważny przez 6 miesięcy od daty zakończenia bezpłatnej, wydawanej na trzy miesiące EDIT: miesiąc wizy turystycznej, co w praktyce czyni miesięcy siedem. Jeśli zdarzało Ci się cokolwiek załatwiać w jakimkolwiek urzędzie, to raczej nie zostawisz tego na ostatnią chwilę. Ale jeśli jednak tak planujesz, to obejrzyj sobie filmik poniżej i wyciągnij wnioski.
Zdjęcie też sobie obejrzyj i wyciągnij następne wnioski.

To zdjęcie powinni dać na rozmowie rekrutacyjnej do gugla, gdzie jak wiadomo sprawdzają refleks, spostrzegawczość i odporność umysłu na negatywne bodźce.
Szczepienia
Jedni mówią, że trzeba, inni, że można olać. Ja mam w głowie całe życie radę pewnej miłej koleżanki: lepiej się zabezpieczyć, niż później żałować. Polecam lokalny sanepid, bo tam się płaci tylko za szczepionki (łącznie ponad 8 stów, ale macie spokój do końca życia), kłują w gratisie, ale to zawartość strzykawki jest ważna, a nie gdzie i za ile Ci ją zasadzą w dupę ramię – więc kto bogatemu zabroni iść gdzieś się podziobać prywatnie? Sanepid publikuje listę szczepień zalecanych w Tajlandii, warto zajrzeć przed podróżą.

Sami widzicie – lepiej się zabezpieczyć, niż później żałować.
Money, money, money…
W Tajlandii płaci się czymś, co się nazywa baht tajski (THB). Złotówek na bahty nie wymienisz bez kombinacji, więc najlepiej zostać szczęśliwym posiadaczem dolarów albo euro, a potem dopiero zrobić machniom za bahty (wysokie nominały mają troszkę lepszy kurs). Wychodzi około 8,5 BHT za 1 PLN, ale jeśli nie masz w głowie maszyny liczącej, to przyjmij sobie w zaokrągleniu, że 10BHT≈1PLN i też będzie git. Przy wymianie w kantorach musisz okazać paszport, czego unikniesz wypłacając sobie kasę ze ściany, bo bankomatów tam jak mrówków, ale niestety mogą solidnie kroić prowizjami (bankomat pobiera prowizję stałą bez względu na wypłacaną kwotę, więc lepiej wypłacić raz, a dobrze). Co ważne – Tajowie nie przyjmują płatności w obcych walutach, a jedynie w bahtach (przynajmniej oficjalnie).

Uważaj na takie dziwne wężyki na banknotach, bo mogą mylić – na banknocie 1000 BHT układają się w 9000, a na 20 BHT w 100. Dziwni ci Tajowie…
Przy okazji mały #proTIP a’la Kuźniar – podobno moneta 10 bahtów jest doskonałym zamiennikiem dla monety 2€ i wszystkie maszynki w Europie ją łykają jak młody pelikan. Nie pochwalam, nie zachęcam, ale jeśli to prawda, to sporo może zostać w kieszeni.
Back to the future
Lądując w Bangkoku musisz sobie przestawić zegarek na +6 godzin i proponuję pamiętać o wyciszaniu na noc telefonu, żeby Cię o 4 nad ranem nie zbudziła jakaś wkurwiająca pinda recytująca formułkę o zdrowych garnkach z Okrasą i obiecująca darmowe szuszłapki do bulbulatora dla każdego uczestnika pokazu. I tak na początku jetlag da Ci w dupę, więc po co sobie dorzucać stresów? Na wypoczynku przecież jesteś, nie? Ciekawostka – przenosisz się dodatkowo o 543 lata w przyszłość. Nie wierzysz? To patrz.

To może nie jest DeLorean, ale tak popierdzielał, że się przeniósł w czasie – patrzcie na koszulkę.
Przy okazji mały #proTIP - pamiętaj o przestawieniu godziny w aparacie, bo w telefonie raczej przestawi Ci się sama, a w aparacie pewnie nie i potem będziesz mieć dziwny rozjazd przy oglądaniu zdjęć. Niestety znam to z autopsji, psiakrwia.
Ruch lewostronny i wszędzie mundury
Może się zdarzyć, że zechcesz sobie wypożyczyć autko albo skuter, więc nie zdziw się, że wszyscy jeżdżą pod prąd. Nie zdziw się też, że nawet jak śmigasz po lewej stronie, to w Bangkoku tuktuki zasuwają na czołowe. Kodeks drogowy wraz z jego przepisami w Tajlandii jest najwidoczniej uznawany za zbiór niezobowiązujących sugestii, którymi jakoś mocno nie ma się co przejmować. Uważaj jedynie na panów w mundurkach – stoją wszędzie i udają, że kierują ruchem, a wszyscy udają, że ich słuchają. Sa tez bardzo pomocni turystom, chociaż ni kuta nie kumają w lengłidżu.

“No ładnie, ukradliśmy samochód, dokonaliśmy ciężkiego pobicia dwóch bogu ducha winnych ludzi, a złodziei zostawiliśmy nago w lesie! Postrzeliliśmy człowieka z nielegalnie posiadanej broni. (…) Zostaliśmy bandytami, a ja jestem policjantem służby drogowej! Znaczy na urlopie.” – podporucznik Waldemar Morawiec
Jedzenie
Jest megazajebiste i bardzo tanie, a tajskie jedzenie doczekało się osobnego wpisu. Wrzuciłem tam pierdyliard smakowitych zdjęć – nadrób, jeśli masz braki.
Minister Zdrowia ostrzega – nie zaglądaj na głodniaka!

Flagowe tajskie danie, czyli pad thai z krewetkami
Alkohol
Mocniejsze alkohole są nieprzyzwoicie wręcz drogie, zwłaszcza te co bardziej znane importowane spoza Azji. Piwo jest trochę droższe niż u nas, a i wybór niewielki (Chang, Leo, Tiger i Cheers). Smakowo jak to piwo z puszki – dupy nie urywa, ale chłodne wchodzi w te upały rewelacyjnie. Puszki mają dziwną pojemność albo 0,33l albo 0,64l, to akurat słuszna droga.

Pamiętasz punkt o hajsie? To sobie przelicz ile kosztuje flaszka wódki. Idealne warunki dla abstynencji…
Ceny i ceny umowne
Poza alkoholem chyba wszystko jest tańsze, albo dużo tańsze niż w Polsce, a żarcie w szczególności. Poza sklepami typu 7 eleven (czyli taką tajską Żabką) targuj się zawsze, a już z taksiarzami do upadłego. Podobnie jak przy kupowaniu wszelkiego rodzaju wycieczek u lokalsów (przejażdżka łodzią po kanałach Bangkoku miała cenę wyjściową 1600 BHT za łeb, popłynęliśmy za 1200 BHT za trzech – who’s the boss?). Uwolnij w sobie Polaka-cebulaka i nie wstydź się tego stanu. Aha, jeśli jesteś w podróży służbowej, to zapomnij o fakturach i paragonach.

To nie jest kraj dla ludzi na diecie…
Ping pong show, dziwki i ladyboye
Na temat tego pierwszego pisałem we wpisie o rzeczach, których NIE oglądać w Tajlandii. Na temat drugiego nie mam informacji z pierwszej ręki, bo nie czułem potrzeby korzystać (mam za bardzo rozwinięty instynkt samozachowawczy, a w domu mam 156-centymetrowego kilera), ale mieliśmy na turnusie takich dwóch żądnych wrażeń, którzy potem opowiadali różne historie. I to podobno prawda, że zanim coś teges, to zajrzyj dziewczynie w gacie, bo potem chłopaki nie wiedzieć czemu bardzo długo się szorowali pod prysznicem. I myli zęby. Kasy też ponoć nie oddała… oddał… yyyy…
A jeśli czujesz nieodpartą chęć i ciekawość pooglądania transwestytów w akcji, to polecam CALYPSO LADYBOY SHOW w Bangkoku – jest na co popatrzeć.

Mnie, mnie, weź mnie!!

Wytęż wzrok i znajdź na tym obrazku kobietę.
Z ważnych rzeczy do głowy przychodzi mi jeszcze bezpieczeństwo – nie wiem dlaczego, ale w Bangkoku czułem się dużo bezpieczniej niż w Paryżu. Fakt faktem – ostatnio i do Tajlandii dotarły zamachy, nawet był w Hua Hin, w którym się na dłużej zatrzymaliśmy, ale może to obecność tylu ludzi w mundurach dawała mi poczucie bezpieczeństwa? Nie wiem sam. Bo jeśli chodzi o niebezpieczeństwa typowe dla turystów to ani nikt mnie nie okradł, ani nikt nie dał w ryj, ani jakoś nie oszukał, ani nie przywiozłem trypra czy rzeżączki czy traumy związanej z transwestytami. Ot – pilnuj się tak, jak to w każdym dużym mieście, a krzywda raczej Cię nie spotka.
Jeśli chodzi o rzeczy praktyczne to chyba tyle mi przychodzi do głowy.
Ale komentarze są Wasze, jeśli chcecie o coś dopytać, śmiało.
PS. Polecam naprawdę w tym temacie zajrzeć do pigouta, bo chłopak jest jak tajska encyklopedia, tylko pisana po naszemu, a nie martwymi dżdżownicami.