A jednak życie” Napoleon Mitraszewski – recenzja książki w #6na1

 

Hmm, ostat­nio w #6na1 lądu­ją książ­ki nie do koń­ca takie ot sobie, zwy­kłe i zwy­czaj­ne – a to odgrze­ba­li­śmy dino­zau­ra „Mil­cze­nie owiec”, któ­re prze­cież każ­dy koja­rzy z wiel­kie­go ekra­nu i genial­nej kre­acji Antho­ny­’e­go Hop­kin­sa, a to poka­za­li­śmy Wam baj­kę dla dzie­ci o ciuch­ci spod pió­ra same­go mistrza Kin­ga „Char­lie Ciuch Ciuch”, któ­ra nie do koń­ca jest baj­ką dla dzie­ci, wzię­li­śmy też na warsz­tat książ­kę pew­ne­go nie­zna­ne­go blo­ge­ra zwa­ne­go PigO­ut. A dzi­siaj recen­zu­je­my dla Was pozy­cję, któ­rej autor ma na nazwi­sko tak samo, jak jeden z recen­zen­tów #6na1 i to wca­le nie jest zbieg oko­licz­no­ści – dzi­siaj zmie­rzy­my się z auto­bio­gra­ficz­ną powie­ścią „A jed­nak życie”, któ­rej twór­cą jest Napo­le­on Mitra­szew­ski, dzia­dek Kosmy, czy­li mózgu i pomy­sło­daw­cy nasze­go blo­ger­skie­go projektu.

 

Kilka słów wstępu…

Pamię­tam, że kie­dy dosta­li­śmy tę pro­po­zy­cję, to pierw­szym naszym pyta­niem było: czy będziesz w sta­nie znieść to, że książ­ka nam się nie spodo­ba i bar­dzo ją zje­dzie­my? Nie wda­jąc się w opo­wie­ści rodzin­ne uzy­ska­li­śmy zapew­nie­nie, że cokol­wiek napi­sze­my nie zepsu­je to atmos­fe­ry w naszym małym blo­go­wym pro­jek­cie i nikt nie zosta­nie z nie­go wyko­pa­ny z wil­czym bile­tem. Nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że dopó­ki książ­ki nie prze­czy­ta­łem, to odczu­wa­łem lek­ki dys­kom­fort jak wte­dy, kie­dy mia­łem pisać recen­zję Świ­nia ryje w sie­ci, czy­li z pamięt­ni­ka hej­te­ra” – zde­cy­do­wa­nie łatwiej jest mi recen­zo­wać jaką­kol­wiek pozy­cję, kie­dy nic mnie z jej auto­rem nie łączy i jest to dla mnie oso­ba zupeł­nie obca.

Tutaj jed­nak do koń­ca tak nie było. Nie pozna­łem co praw­da oso­bi­ście auto­ra „A jed­nak życie”, ale wie­dza o rodzin­nych kono­ta­cjach z jed­nym z nas lek­ki stre­sik powo­do­wa­ła. Bałem się tego, że nie będę wystar­cza­ją­co szcze­ry i obiek­tyw­ny w przy­pad­ku, gdy oka­że się sła­ba. Na całe szczę­ście moje oba­wy oka­za­ły się total­nie na wyrost, bo ta nie­wiel­ka powieść jak naj­bar­dziej mi się podobała.

Ale naj­dziw­niej­sze jest to, że zupeł­nie nie wiem dlaczego.

 

Powieść bez jednego dialogu

Mam zwy­czaj prze­kart­ko­wy­wać książ­kę, zanim zacznę ją czy­tać, a tutaj pierw­sze, co mi się rzu­ci­ło w oczy, to brak jakie­go­kol­wiek dia­lo­gu przez wszyst­kie sto trzy­dzie­ści stron. Nie jest to dużo, ale brak dia­lo­gów suge­ru­je, że poza opi­sa­mi nic w niej nie ma. Pierw­sze sło­wa też jakoś nie były wybit­nie zachęcające:

Jak bowiem poka­zać wła­sne prze­ży­cia i prze­ży­cia bli­skich, aże­by sta­ły się cie­ka­we dla czy­tel­ni­ków? Czy samo pisa­nie praw­dy wystarczy?

Nale­żę jed­nak do tego wymie­ra­ją­ce­go gatun­ku ludzi i blo­ge­rów, któ­ry raczej się nie wypo­wia­da i nie recen­zu­je cze­goś, cze­go nie zna, więc tro­chę z bólem ser­ca, ale zaczą­łem czytać.

I oka­za­ło się, że było warto.

 

Fabuła?

Dla­cze­go ze zna­kiem zapy­ta­nia? Bo tak wła­ści­wie fabu­ły jakiejś wiel­kiej nie ma. Cała książ­ka to auto­bio­gra­ficz­na histo­ria chłop­ca, któ­re­go życie nie róż­ni się jakoś spe­cjal­nie od życia innych chłop­ców ziem pol­skich na począt­ku XXw. Aż do momen­tu, kie­dy na sku­tek wypad­ku pod­czas zaba­wy zna­le­zio­nym nie­wy­pa­łem tra­ci on wzrok. Mamy tutaj wal­kę rodzi­ców i boha­te­ra o odzy­ska­nie wzro­ku, lecze­nie, nie­uda­ną ope­ra­cję, poby­ty w szpi­ta­lu i opis pierw­szych lat życia w świe­cie mro­ku, kie­dy naj­prost­sze nawet czyn­no­ści uro­sły nagle do pozio­mu nie­moż­li­we­go do przeskoczenia.

Mamy opi­sy zwy­kłe­go życia, Świąt Boże­go Naro­dze­nia, cie­sze­nia się zapa­chem cho­in­ki, wio­sny i budzą­cej się do życia przy­ro­dy. Opi­sy tego, jak pach­nie wszyst­ko dooko­ła, jaką ma fak­tu­rę i jakie jest w doty­ku. Jak od tej pory trze­ba wie­dzę o ota­cza­ją­cym świe­cie czer­pać przy pomo­cy zmy­słów innych, niż wzrok. Mamy wresz­cie kil­ka lat w Szko­le Powszech­nej Spe­cjal­nej w Wil­nie, gdzie dzie­ci nie tyl­ko uczy­ły się radzić sobie ze swo­im kalec­twem, ale też zdo­by­wa­ły wie­dzę jak dzie­ci zupeł­nie zdro­we w zwy­kłych szkołach.

Powieść koń­czy się, kie­dy nasz boha­ter tę szko­łę koń­czy i z moc­nym posta­no­wie­niem kon­ty­nu­owa­nia edu­ka­cji wra­ca do domu. Co oczy­wi­ście w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym było bar­dzo trud­ne, by nie rzec nie­moż­li­we, bo żad­na szko­ła śred­nia czy wyż­sza nie pro­wa­dzi­ła zajęć dosto­so­wa­nych do uczniów niewidzących.

Powie­cie, że nic cie­ka­we­go, praw­da? Ot, łza­wa histo­ryj­ka, jakich wie­le. Może i tak. Może i ja bym do niej pod­szedł tak samo, gdy­bym nie wie­dział, że to powieśc na fak­tach i że jej auto­rem jest kon­kret­na oso­ba (fakt, nie­zna­na mi oso­bi­ście, ale pomi­mo tego jakoś prze­ze mnie “umiej­sco­wio­na”). Może, nie wiem.

Ale wiem, że war­to tę książ­kę prze­czy­tać. Może dla języ­ka, jakim jest napi­sa­na. Pod tym wzglę­dem bar­dzo mi przy­po­mi­na Całe życie” Rober­ta Seetha­lera. Tutaj też widać pewien mini­ma­lizm w tym, co czy­ta­my. Napi­sa­na jest języ­kiem pro­stym, ale jed­no­cze­śnie czu­je­my, że wypo­wia­da się oso­ba, któ­ra języ­kiem wła­da mistrzow­sko. Może to bar­dzo pla­stycz­ne opi­sy przy­ro­dy czy zja­wisk i prze­szkód, z jaki­mi musi się zmie­rzyć nie­wi­do­my boha­ter? Może nar­ra­cja z pozio­mu pierw­szej oso­by, któ­ra z jed­nej stro­ny prze­ka­zu­je emo­cje, a z dru­giej jak­by sta­ra się bar­dzo powstrzy­mać od tego, żeby je ważyć i nie prze­szar­żo­wać w opi­sie swo­je­go nie­szczę­ścia? Powtó­rzę to, co napi­sa­łem w recen­zji powy­żej – czy­tasz to i masz wra­że­nie, że w całej powie­ści nie ma ani jed­ne­go zbęd­ne­go sło­wa, ale jed­no­cze­śnie żad­ne­go nie brakuje. 

 

Podsumujmy

Cie­szę się, że po raz kolej­ny dzię­ki nasze­mu pro­jek­to­wi się­gną­łem po pozy­cję, któ­rą nor­mal­nie bym omi­jał z dale­ka, bo na pierw­szy rzut oka nie ma w niej nicze­go, cze­go ja szu­kam w lite­ra­tu­rze – nie ma dia­lo­gów, nie ma intryg, zawi­łej fabu­ły czy mówiąc krót­ko akcji. Po raz kolej­ny prze­ko­nu­ję się, że dobra powieść nie musi mieć roz­bu­do­wa­nych dru­­go- czy trze­cio­pla­no­wych posta­ci, mno­go­ści wąt­ków i fabu­lar­nych twistów.

Oka­zu­je się, że cie­ka­we dla nas, czy­tel­ni­ków, może być czy­ta­nie o czy­imś życiu. Pro­stym, może nie­ko­niecz­nie zwy­kłym, bo, na całe szczę­ście, pro­blem utra­ty wzro­ku doty­czy nie­licz­nych, ale pomi­mo tego bez fajer­wer­ków. Nie wiem, co mnie tu tak urze­kło, ale war­to po nią się­gnąć. Tym bar­dziej, że te sto trzy­dzie­ści stron czy­ta się bar­dzo szybko.

Nawet pomi­mo bra­ku jakich­kol­wiek dialogów.

PS. Ponie­waż cięż­ko mi jakoś bio­gra­fię wsta­wić w tabel­ki i przy­znać punk­ty (bo czy mam wpi­sać okrą­głe 0 w pozy­cję akcja tyl­ko dla­te­go, że to książ­ka na fak­tach i akcji tam nie ma?), to ponow­nie nie przed­sta­wię Wam oce­ny punk­to­wej w poszcze­gól­nych kategoriach.

 

 

A poni­żej lin­ki do pozo­sta­łych recen­zen­tów w #6na1 – może­cie sobie poczy­tać, jak im książ­ka podeszła:

Pan Czy­ta (gło­wa i mózg projektu)

Ruda

Tak sobie czytam

Bookmoment.pl

Ruda­czy­ta

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close