Stephen King “Podpalaczka” – recenzja książki w #5na1

 

PIĄTY dzień mie­sią­ca to tra­dy­cyj­nie wpis-recen­zja w ramach nasze­go blo­ger­skie­go pro­jek­tu #5na1, gdzie pię­ciu blo­ge­rów (trzy kobie­ce kobie­ty i dwóch męskich męż­czyzn) recen­zu­je jed­ną książ­kę, któ­rą jed­no z nas wybra­ło dla sie­bie i pozo­sta­łych. A dla odmia­ny, w tym mie­sią­cu będzie to jede­na­sty, bo dla­cze­go nie? Paź­dzier­nik to faj­ny mie­siąc, bo są w nim moje uro­dzi­ny i dzień póź­niej rocz­ni­ca ślu­bu. A w tym roku to uro­dzi­ny szcze­gól­ne, bo 40 (przy oka­zji może­cie mi z tej oka­zji zadać oka­zyj­ne pyta­nia, jeśli chcie­li­by­ście się cze­goś dowie­dzieć o wuj­ku dizaj­nu­chu ⇒TUTAJ). Ale wróć­my do meri­tu­ma. Dzi­siaj książ­ka, któ­ra podo­ba mi się z wie­lu powo­dów – pro­szę Pań­stwa Ste­phen King “Pod­pa­lacz­ka”.

King jest Mistrzem. W ciem­no moż­na kupo­wać jego książ­ki, bo zawsze, ZAWSZE będą dobre. Nie zawsze będą wybit­ne, nie zawsze będą bar­dzo dobre, ale złe nie będą nigdy. I co mi się naj­bar­dziej podo­ba – zawsze będą z więk­szy­mi lub mniej­szy­mi ele­men­ta­mi fan­ta­sty­ki, hor­ro­ru, sf, czy­li tego wszyst­kie­go, co ja oso­bi­ście kocham w książ­kach naj­bar­dziej. No i poza tym po ostat­niej naszej recen­zji musia­łem przejść jakiś detox, bo mój oso­bi­sty poziom zdo­ło­wa­nia czy­tel­ni­cze­go się­gnął czer­wo­nej ska­li (⇒KLIK do Orbi­tow­skie­go).

 

Troszkę o fabule…

Wyobraź sobie stu­den­ta, któ­ry nazy­wa się Andy McGee, i jak to stu­dent – nie ma kasy. Chleb z ket­chu­pem już mu się prze­jadł, sło­iki z dże­mem się skoń­czy­ły, bigos i gołąb­ki z domu też. I nagle wpa­da mu w oko fan­ta­stycz­na ofer­ta i szan­sa na zaro­bie­nie 200$. Trze­ba jedy­nie dać sobie wstrzyk­nąć łagod­ny i total­nie nie­szko­dli­wy śro­dek halu­cy­no­gen­ny zwa­ny Lot Sześć w ramach jakiś­tam badań na uczelni.

I tutaj spra­wy się komplikują.

Bo oka­zu­je się, że to nie jest jakiś­tam nie­groź­ny uczel­nia­ny eks­pe­ry­ment nauko­wy, tyl­ko pró­by na ludziach prze­pro­wa­dza­ne przez Wydział Wywia­du Nauko­we­go, zwa­ne­go Skle­pi­kiem. Któ­ry to Skle­pik jest taj­ną rzą­do­wą agen­cją pod egi­dą CIA.

Bo oka­zu­je się, że Lot Sześć nie jest jakiś­tam łagod­nym i nie­szko­dli­wym środ­kiem, tyl­ko sub­stan­cją, któ­ra powo­du­je trwa­łe zmia­ny w przy­sad­ce mózgo­wej i chro­mo­so­mach, przez co oso­ba po jego zaży­ciu zysku­je nad­na­tu­ral­ne zdol­no­ści. Któ­re to zdol­no­ści powo­du­ją śmierć więk­szo­ści uczest­ni­ków eks­pe­ry­men­tu jesz­cze w cza­sie jego trwa­nia, albo krót­ko po.

Bo oka­zu­je się, że w eks­pe­ry­men­cie bra­ła jesz­cze udział inna stu­dent­ka o imie­niu Vic­ky, nie­zła laska tak na mar­gi­ne­sie i jest ona jed­ną z trzech osób, któ­re prze­ży­ły eks­pe­ry­ment poza Andym i jesz­cze jed­nym kole­siem, któ­ry nie jest jakoś szcze­gól­nie waż­ny dla fabu­ły. Któ­ra to Vic­ky po jakimś­tam cza­sie wycho­dzi za Andy­’e­go i rodzi im się cór­ka Charlie.

Bo oka­zu­je się, że w wyni­ku eks­pe­ry­men­tu Andy uzy­skał moc wpły­wa­nia na zacho­wa­nie innych, Vic­ky potra­fi prze­su­wać przed­mio­ty siłą woli oraz zosta­ła tele­pat­ką, a ich cór­ka Char­lie posia­dła moc piro­ki­ne­zy, czy­li potra­fi roz­nie­cać ogień tyl­ko o tym myśląc.

Bo oka­zu­je się, że cała rodzi­na McGee pozo­sta­je cią­gle pod obser­wa­cją Skle­pi­ku, cho­ciaż zupeł­nie sobie z tego nie zda­je spra­wy. Któ­ry to Skle­pik trak­tu­je ich jako eks­pe­ry­ment nauko­wy. I ten eks­pe­ry­ment w pew­nym momen­cie wymy­ka się spod kon­tro­li, w wyni­ku cze­go ginie Vic­ky, a Andy z Char­lie muszą ucie­kać przed bez­względ­ny­mi agentami.

Wła­ści­wie to dopie­ro począ­tek. Ale nie będę Wam opo­wia­dał cało­ści, żeby nie zepsuć rado­chy z czytania.

 

Dużo o języku i postaciach…

King ma nie­sa­mo­wi­ty dar. Potra­fi rewe­la­cyj­nie zary­so­wać nie tyl­ko histo­rię, ale też cały świat, w któ­rym ta histo­ria się dzie­je. Ale przede wszyst­kim kre­śli na papie­rze syl­wet­ki ludzi, któ­re nie są tyl­ko papie­ro­wy­mi posta­cia­mi, ale peł­no­krwi­sty­mi, dopra­co­wa­ny­mi boha­te­ra­mi całej histo­rii. Kie­dy potrze­ba, jest szcze­gó­ło­wy i dokład­nie wyja­śnia nawet naj­prost­sze kwe­stie, ale nie idzie w nudę, bo chwi­lę póź­niej pod­krę­ca tem­po akcji do tego stop­nia, że z wypie­ka­mi na twa­rzy cze­ka­my, co będzie dalej.

Wspa­nia­le zary­so­wu­je rela­cje pomię­dzy ojcem i cór­ką. Widzi­my jak wiel­ką trud­no­ścią i odpo­wie­dzial­no­ścią jest wycho­wy­wa­nie dziec­ka z takim “darem”, któ­ry wła­ści­wie jest prze­kleń­stwem. Mnie, jako ojca, szcze­gól­nie poru­szy­ła sce­na z nad­pa­lo­nym misiem i tym, jakie w dal­szej czę­ści książ­ki powo­du­je to kon­se­kwen­cje. Tłu­ma­cze­nie dziec­ku, ośmio­let­nie­mu dziec­ku, czym jest mniej­sze i więk­sze zło, jak nie krzyw­dzić ludzi czy jakie są kon­se­kwen­cje uży­wa­nia takie­go daru tra­fia­ły do mnie szcze­gól­nie moc­no, bo mój syn ma aku­rat pra­wie osiem lat. Nie mam poję­cia jak ja bym to wytłu­ma­czył moje­mu dziec­ku. Potra­fię też dosko­na­le zro­zu­mieć to, że miłość do cór­ki potra­fi być źró­dłem nie­sa­mo­wi­tej mocy i zdol­no­ści do poświęceń.

Char­lie zacho­wu­je się dokład­nie tak, jak powin­na zacho­wy­wać się mała dziew­czyn­ka – jest zagu­bio­na, boi się, nie wie co się dooko­ła niej dzie­je, nie potra­fi wie­lu rze­czy zro­zu­mieć. Ale jed­no­cze­śnie w wie­lu sytu­acjach widać, że jest przed­wcze­śnie doj­rza­ła i że zbyt wcze­śnie pozna­ła zło tego świa­ta. Ufa swo­je­mu ojcu nawet jeśli nie do koń­ca czu­je, że to wła­ści­we czy w dzie­cię­cym poj­mo­wa­niu tego sło­wa – dobre.

Daje się też dosko­na­le zma­ni­pu­lo­wać bez­względ­ne­mu mor­der­cy na usłu­gach Skle­pi­ku, czy­li Joh­no­wi Rain­bir­do­wi, któ­ry bez skru­pu­łów wyko­rzy­stu­je jej dzie­cię­ca naiw­ność. Tutaj rów­nież widać mistrzow­skie pió­ro Kin­ga – to nie jest zwy­kły, tępy cyn­giel, a peł­no­wy­mia­ro­wa postać ze swo­ją histo­rią oraz swo­im skrzy­wie­niem na punk­cie butów. Oraz nie­peł­no­spraw­no­ścią, któ­rą rów­nież potra­fi wyko­rzy­stać do swo­ich celów, czy tez bar­dziej celów Sklepiku.

Genial­ny jest spo­sób, w jaki King przed­sta­wia roz­pa­da­ją­ce się psy­chi­ki ludzi “pchnię­tych” mocą Andy­’e­go. Opi­su­je nie­zwy­kle suge­styw­nie powo­li roz­pa­da­ją­cy się umysł i stop­nio­we popa­da­nie w obłęd, któ­re osta­tecz­nie pro­wa­dzą do tra­ge­dii. W powie­ści rysy psy­cho­lo­gicz­ne posta­ci są bar­dzo istot­ne i autor nie idzie tutaj na skró­ty – to, co dzie­je się w gło­wach poszcze­gól­nych boha­te­rów sta­no­wi o tonie całej powie­ści i w efek­cie pro­wa­dzi do takie­go, a nie inne­go zakończenia.

 

Podsumujmy…

To nie jest naj­lep­sza książ­ka Kin­ga, jaką prze­czy­ta­łem. Ale nawet jeśli była­by sła­ba (a nie jest), to i tak była­by o lata świetl­ne przed powie­ścia­mi innych auto­rów. Czy­ta­ło się ją dosko­na­le, i cho­ciaż zda­rzy­ło się kil­ka dłu­żyzn, to zanim zaczą­łem odczu­wać znu­że­nie, akcja poto­czy­ła się gład­ko dalej. Bar­dzo praw­do­po­dob­ne, a nawet pew­ne jest to, że na odbiór “Pod­pa­lacz­ki” mia­ło wpływ to, że sam jestem ojcem pra­wie ośmio­lat­ka. To, że będąc na stu­diach też pod­ją­łem kil­ka dur­nych decy­zji, któ­re w ten czy inny spo­sób skom­pli­ko­wa­ły mi życie.

Dla­te­go bar­dzo jestem cie­kaw opi­nii pozo­sta­łych recen­zu­ją­cych, bo nie jestem w sta­nie powie­dzieć, na ile obiek­tyw­nie do tej powie­ści pod­sze­dłem. Ale z dru­giej stro­ny – czy blo­ger musi być obiektywny?

 

Język: 4,5÷5
Emo­cje: 45
Pomysł: 45
Akcja: 45

 

A poni­żej lin­ki do pozo­sta­łych recen­zen­tów w 5na1 – może­cie sobie poczy­tać, jak im książ­ka podeszła:

Pan Czy­ta

Ruda

Socjopatka.pl

Tak sobie czytam


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close