Proszę Państwa, nadszedł i minął PIĄTY dzień miesiąca, tak się składa, że grudnia, a ponieważ początek tegoż mroźnego miesiąca jest zawalony różnymi świętami, bo to czwartego Barbórka, szóstego Mikołajki, a trzynastego wiadomo co, więc żeby nie było za gęsto i żebyście nie wypadli z ciągu imprezowych okazji w najbardziej imprezowym i świątecznym chyba miesiącu w roku, cała załoga #5na1 recenzuje dzisiaj książkę o narkotykach, a w szczególności o kokainie PIĘTNASTEGO, czyli dziś. O tym, jak się ją wytwarza, jak dystrybuuje i jak się na niej zarabia. I jak się za nią umiera. “Zero, zero, zero” Roberto Saviano to solidnie przygotowana literatura faktu poprzedzona godzinami śledztw, dochodzeń i żmudnej dziennikarskiej roboty. Ale czy to znaczy, że jest dobra? Ano poczytajcie.
Żeby tak do końca zrozumieć to, o czym pisze Roberto Saviano trzeba paru rzeczy się o nim dowiedzieć. Jak mogliście wywnioskować po nazwisku – to Włoch. Czego z nazwiska wyczytać się nie da – urodził się niedaleko Neapolu, który stanowi główną siedzibę włoskiej rodziny Casalesi. Rodzina ta jednak nie jest słynna np. z wytwarzania stylowych włoskich torebek, a z tego, że to jedna z najpotężniejszych rodzin mafijnych we Włoszech. Saviano po wnikliwym dziennikarskim śledztwie wydał w 2006r. książkę pod tytułem “Gomorra. Podróż po imperium kamorry”, która jak łatwo się domyślić obnażała strukturę i mechanizmy słynnej włoskiej ośmiornicy. Za co mafie wydały na niego wyrok śmierci ciążący do dzisiaj. Autor żyje w nieustannym zagrożeniu i pod ochroną włoskich władz.
Jak z tego wynika, Saviano doskonale zna się na poruszanym temacie i na pewno nie jest to powieść fantastyczna czy sensacyjna. Ile z tego, co wie, zdradza nam na kartach książki? To wie tylko autor i kartele narkotykowe, ale i tak przedstawiona tu rzeczywistość jest trudna do zaakceptowania. Kokaina jawi się mianowicie jako jedna z większych gałęzi światowej gospodarki. Doskonale zorganizowany przemysł, w który zaangażowani są nie tylko sami przestępcy, ale policja, siły porządkowe, organizacje specjalnie powołane do zwalczania narkotyków, a nawet banki, politycy wysokich szczebli oraz gwiazdy z pierwszych stron gazet. To machina produkcyjno-finansowa zorganizowana lepiej, niż większość korporacji, tak samo jak one wpływowa i tak samo bezlitosna.
Książka ukazuje nam co się dzieje na polach koki w górzystych terenach ameryki Południowej, gdzie niewolniczo pracują tysiące prostych ludzi pod twardymi rządami bezlitosnych narcos. Śledzimy jej drogę poprzez doskonale zorganizowane, wyposażone w najnowszą aparaturę nowoczesne laboratoria, poprzez sieć dystrybucji wykorzystującą nie tylko nielegalne, ale też w pełni legalne i znane firmy jako przykrywki, aż do końcowego dilera sprzedającego działki klientom ostatecznym. Wędrujemy przez Kolumbię, Meksyk, USA, Włochy, Hiszpanię, Australię, Indie, Chiny, Rosję i wiele, wiele innych państw. Odwiedzamy właściwie wszystkie kontynenty poza Antarktydą. Bezustannie kręci się karuzela nazwisk, przydomków, nazw operacji, karteli czy rządowych agencji rożnych krajów.
I to jest własnie moim zdaniem ogromna wada tej książki. Nie ujmuję absolutnie Saviano wiedzy, ale nie jestem pewien, czy musiał nas zarzucać taką jej ilością, do tego tak podaną. “Zero, zero, zero” zasypuje nas tyloma informacjami, że po pewnym czasie wszystko zaczyna się mieszać i nie do końca wiadomo już, czy ciągle jesteśmy w Kolumbii, czy zbłądziliśmy np. do Meksyku. Tym bardziej, że brak tu jakiejkolwiek chronologii, wydarzenia przeskakują w czasie i przestrzeni, autor bardzo często wraca do wątku, który urwał kilkanaście stron wcześniej niepotrzebnie komplikując i tak niełatwą lekturę.
Całość sprawia wrażenie nie spójnej całości (nie nazwałbym tego absolutnie powieścią), ale bardziej zbioru reportaży, wycinków prasowych napisanych o narkobiznesie zebranych tylko mniej więcej tak, żeby miały jakiś wspólny mianownik – na przykład geograficzny. To powodowało, że chociaż uznaję książkę za dobrą i wartościową z uwagi na tematykę, jaką porusza oraz naprawdę dogłębne rozeznanie tematu, to jednak czyta się ją bardzo, bardzo ciężko. Nie czytałem innych książek Saviano dlatego nie wiem, czy to kwestia autora czy tłumacza i bazuję tylko na “Zero, zero, zero”. Nie wiem, czy dałbym radę przez nią przebrnąć, gdyby nie kilkunastogodzinny lot.
Czy polecam? Nie wiem. Dla pasjonatów tematu, dla ludzi, którzy lubią wiedzieć więcej od innych, nawet na tematy totalnie abstrakcyjne dla naszego codziennego funkcjonowania to pozycja bardzo dobra i godna polecenia. Dowiecie się z niej mnóstwa rzeczy, które może nie zmienią Waszego życia, ale na pewno będziecie mieli temat do pogadania z innymi, przed którymi chcielibyście się popisać wiedzą niedostępną zwykłym śmiertelnikom. To taka książka dla tych, którzy lubią wiedzieć. A jeśli nie macie za bardzo czasu, albo temat totalnie Was nie interesuje, to ja bym sobie chyba wziął do ręki coś, co się lepiej czyta i przy czym nie mielibyście poczucia drogi przez mąkę.
Język: 2,5÷5
Emocje: 4⁄5
Pomysł: 4,5÷5
Akcja: 2⁄5
A poniżej linki do pozostałych recenzentów w #5na1 – możecie sobie poczytać, jak im książka podeszła:
Pan Czyta
Tak sobie czytam