Letnio-wakacyjne miesiące w tym roku spędziłem tak bardzo na offlajnie, jak jeszcze nigdy. W czerwcu wraz z Panią Matką zafundowaliśmy sobie rocznicowy wypad do Grecji na Zakynthos, z kolei w sierpniu wybrałem się moim 7‑latkiem na męski wyjazd do niemieckich parków rozrywki – zaliczyliśmy niemiecki LEGOLAND, i trochę mniej kultowy, ale chyba fajniejszy Europa Park. A że nie jestem takim blągerem, któremu ceny roamingu zagranico niestraszne, więc skazany byłem tylko na hotelowe WiFi, które nie wiedzieć czemu nie chciało działać poza hotelem. Z kolei większość lipca spędziłem bez telefonu, który lotem koszącym wbił się w płytki w przedpokoju i dokonał żywota i nawet popełniłem wpis o tym, jak mi źle bez telefonu. Obiecywałem jednakowoż, że niedługo napiszę o tym, jakie widzę plusy życia bez telefonu. I to niedługo nadeszło dzisiaj.
Bo wbrew temu, jak bardzo się żaliłem, że do nikogo nie mogę zadzwonić, wysłać sms’a, sprawdzić maila na mieście czy podejrzeć co słychać u znajomków na fejsiku, to jednak cała sytuacja ma sporo plusów dodatnich. Ja wiem, ciężko w to uwierzyć, ale jednak. I to mówię ja – telefonomaniak i socjalmediaaddikt. No i bląger, co to bez netu gaśnie w oczach jako ta ryba bez roweru. I pomimo tego, że zostałem przez nieprzyjacielskie płytki i grawitację oślepiony, ogłuszony, odjęto mi mowę i orientację w przestrzeni oraz cyberprzestrzeni, to jednak kilka rzeczy mi się podobało.
Jakie są plusy życia bez telefonu?
Nikt do Ciebie nie dzwoni. To cudowne uczucie, kiedy nie musisz odbierać telefonów od upierdliwych sprzedawców nowych taryf, usług i abonamentów telefonicznych, bez których nie możesz żyć i bez których Twoje życie było puste. Nikt nie dzwoni do Ciebie z propozycją zainwestowania w akcje twórców gry Pokemon GO, ale nie potrafi odpowiedzieć na pytanie jaka to konkretnie firma i na której giełdzie jest notowana. Pani od cudownych garnków do gotowania bez soli też nie ma jak Cię zaprosić na super pokaz i prezent dla każdego, kto przyjdzie. O klientach nie wspomnę, bo to drażliwy temat. Ale tak, oni też się do Ciebie nie dodzwonią. Co może i dobre nie jest, ale błogi spokój zapewnia, a jakże.
Nic Ci nie brzęczy co chwila. Omija Cię niezbędna do życia wiedza o tym, że ktoś właśnie zjadł burgera i wrzucił to na Insta, albo kupił nowe skarpetki do sandałów i wrzucił to na fejsa. Cała masa zupełnie niepotrzebnych informacji, które Cię co chwila bombardują za sprawą pikającego smartfona przepływa poza Tobą i nagle okazuje się, że wcale nie są one Ci do szczęścia potrzebne. Po jakimś czasie odkrywasz zalety takiego stanu i możesz skupić się na rzeczach ważnych dla Ciebie – ot, choćby na pracy czy własnej przyjemności (książce chociażby). Nie rozpraszają Cię pierdoły.
Zmuszasz mózg do pracy. Pamiętacie mój tekst o tym, że nasze umysły stają się coraz bardziej leniwe? Pisałem tam o tym, że technologia coraz częściej wyręcza nas w myśleniu. Albo inaczej – to my sami przestajemy myśleć, bo nam tak wygodnie i… nie musimy. Masz w smartfonie PESEL, nr dowodu, NIP, nr konta i milion innych ważnych numerów czy notatek. A tak? Nie ma się zmiłuj – albo kupujesz sobie notesik i długopis, albo po prostu potrzebne rzeczy zapamiętujesz. Podobnie sprawa ma się z jazdą samochodem – albo sprawdzasz wcześniej na stacjonarnym trasę i MUSISZ ją zapamiętać, albo przełamujesz odwieczny stereotyp, że faceci nie pytają o drogę i nawiązujesz przemiłe relacje międzyludzkie, coby się nie kręcić po mieście jak gówno w przerębli.
Odpoczywasz. To trochę dziwne, ale kiedy nic Ci nie dzwoni, nie brzęczy i nie rozprasza, to nie tylko wzrasta Twoja koncentracja, ale i odpoczywasz. Ja odpoczywałem – cieszyłem się cudownym uczuciem, kiedy nikt niczego ode mnie nie chce.
Przestajesz odczuwać presję. Nie masz spiny, żeby szybciutko zrobić zdjęcie sadzonemu jajcu, zanim totalnie wystygnie i będziesz jeść zimne. Nie musisz też koniecznie wiedzieć mnóstwa rzeczy totalnie Ci niepotrzebnych, które do tej pory zaprzątały Twój mózg i to bez względu na to, czy mówimy o kolejnej gównoburzy z obsranymi modelkami z Instagrama czy trzęsieniu ziemi we Włoszech. Traktujesz te informacje, całkiem zresztą słusznie, jako totalnie niepotrzebne Ci do czegokolwiek. Biorąc pod uwagę, że nie mam telewizji, a w pracy staram się pracować zamiast łazić po necie, czułem się trochę jak na informacyjnej pustyni. I wiecie co? Dobrze mi z tym było.
Czy to coś zmieniło w moim życiu?
I tak i nie. Jako bląger muszę być mniej więcej cały czas online, żeby monitorować, co się dzieje na blogu i mieć kontakt z moimi czytelnikami, czyli np. z Tobą.
Ale no właśnie. Sam sobie zmieniłem muszę na powinienem. I teraz co jakiś czas robię sobie kilkugodzinny czy całodniowy telefoniczny detox. Fakt, smartfona mam przy sobie zawsze, bo to i aparat, i telefon, ale kiedy z nim wychodzę gdzieś w weekend, to wyłączam net, żeby nic nie zakłócało mojego odbioru tego, czego właśnie doświadczam i co przeżywam. Jestem też cały dla moich bliskich, a nie dla internetów. Fakt, masz w sieci znajomych, ale jednak ważniejsi są ci, z którymi jesz obiad czy kładziesz się spać.
Świat pędzi do przodu coraz szybciej i walka ze smartfonami, które zadomowiły się w tym świecie na dobre jest bezsensowna i głupia, bo tak naprawdę stanowią one cudowne narzędzie. Wszystko jest jednak kwestią odpowiedniej równowagi – nie rezygnuj z niczego, ale przedumaj sobie, co jest ważne i ważniejsze.
Polecam raz na jakiś czas zerwać się z tej smyczy, na jakiej trzyma Cię Twój smartfonik – potrafisz to sobie wyobrazić?
Nie? To spróbuj.