19 września to data szczególna. I to wcale nie chodzi o to, że Nowa Zelandia w 1893r. przyznała czynne prawo wyborcze kobietom jako pierwsza na świecie, a w 1982 po raz pierwszy udokumentowano użycie emotek 🙂 i :–(. Nie pociem Państwa, ten dzień jest ważny, bo 2 lata temu napisałem pierwszy wpis na bloga. Tego bloga.
Był to wpis erotyczno-medyczny z elementami parentingu, co do tej pory jakoś definiuje to, co piszę. Bo przez te dwa lata blogowania jakoś tak własnie w mniej więcej tych tematach się poruszam, chociaż założenia miałem inne. Ponieważ to mój wpis urodzinowy, to zanim dostanę od Was kwiatki, prezenty i życzenia trochę poopowiadam, co było i co jest, ok? Bo na wpis o “co będzie” przyjdzie czas niedługo. Ready?
Na początku jest chu… chaos!
Szczytne założenia były takie, że zakładam bloga wnętrzarskiego. Ale to nie miał być różowiutki blogasek z obrazkami ściągniętymi z pinteresta i opisem „paczcie, jakie sweetaśne rzeczy znalazłam w sieci, cuuudo” i gdzie w komętkach pojawia się tylko “cuuuudo, zapraszam do siebie www.#żebrolajki.com”. Czyli liżemy się po jajkach (nie wiem, po czym się liżą kobiety… w sumie to bym chętnie się dowiedział…) i nic z tego mądrego nie wynika. No way! Chciałem, żeby mój czytelnik wyszedł z konkretną wiedzą, którą mógłby wykorzystać w razie potrzeby. Żeby ktoś po lekturze moich wpisów nie wpakował się w guano np. wykonawcami, jak ja przy czarnym GEBERICIE. A żeby jednakowoż nie było strasznie drętwo, to przy okazji żeby się trochę pośmiał, ale i zadumał, jak np. przy tekstach o mojej randce z gwiazdą porno czy tekst o cyckach.
A potem wychodzi jak zwykle…
W międzyczasie jakoś mi się bardziej spodobało pisać o życiu takiego normalnego prawie czterdziestolatka, jakich wielu. Mnóstwo facetów w moim wieku ma swoje dumania o dupie marynie, o rodzinie, o życiu i pierdołach, musi zajmować się dziećmi oraz swoją własną prywatną MałąŻonką. I z tego mam większą radochę, niż ze smęcenia o projektowaniu. Tak swoją drogą – w pracy jestem w pracy, więc czy blogując też muszę być w pracy? No i właśnie tak to jakoś zaczęło skręcać w stronę… w sumie to nie wiem jaką, ale właśnie ją oglądacie. I tak jakoś mi się bardziej podoba. Czy Wam też się podoba, to mi powie moja bajerancka ANKIETA, którą powinniście wypełnić dla dobra ogółu i mojego. Chyba, że jesteś tu pierwszy raz, to wtedy niekoniecznie.
…co wcale nie znaczy, że źle.
Bo wiecie, blągowanie stało się częścią mojego życia. Co prawda żeby być prawdziwym blągerę to muszę jeszcze podpisać umowę na współpracę z Lordem Somersby zgodnie z moim własnym wyznacznikiem bycia blągerę, bo własną mini-gównoburzę już rozpętałem oraz od wiernej słuchaczki dostałem mailem zdjęcie pary kształtnych piersi. Co – jak wynika z mojego tekstu – stanowi warunek wystarczający i konieczny. Dodatkowo sporo w moim nudnym życiu zmieniło się na lepsze.
Co blogowanie zmieniło w moim życiu?
Niby nic, a jednak wszystko. Bo dalej jestem takim normalnym prawie czterdziestolatkiem, jakich wielu. Mam Dzieciorki, MałąŻonkę, pracę, samochód i na szczęście żadnych zwierzątek. Do tego kredyty mniejsze lub większe oraz bliższych i dalszych znajomych, z którymi czasem piję wódkę, a czasem wodę z cytrynką. Standard, prawda? Ale jednak ten standard dzięki pisaniu bloga mocno się zmienił na standard jakby trochę lepszy.
1. Chce mi się…
Nie mówię tutaj o permanentnej niedojebiozie charakterystycznej dla przedstawicieli męskiego gatunku. Tutaj na szczęście problemów nie mam, oczywiście przy czynnym (i często biernym, ale kobiety #tak_majo) udziale Sam-Wiesz-Kogo. Nie – chce mi się wielu rzeczy, których wcześniej mi się nie chciało. Wstać rano. No dobra, przesadziłem. Ale w domu już mi się nie chce siedzieć, co kiedyś było moim ulubionym zajęciem. Chce mi się poznawać nowe rzeczy, nowe smaki, nowych ludzi, nowe sytuacje i nowe doświadczenia. I to nie tylko po to, żeby było co pisać na blogu. Nie. Chce mi się dla siebie i moich bliskich…
2. Nie boję się…
Zaryzykować, zapytać, zastanowić się i zakwestionować. Zawsze byłem pyskaty, wygadany i niepokorny, ale teraz jestem w tym wszystkim pewny siebie i na swój sposób uparty. Ogromnie wzrosła moja pewność siebie, która już nie jest trochę na pokaz, jak kiedyś. Jak sobie coś wbiję do łba, to ciężko to z niego wybić. Ot, choćby moją urodzinową podróż do Tajlandii czy wakacyjną do Legolandu tylko z moim siedmiolatkiem. Da się? Pewnie, że się da się!
3. Rozwijam się…
I niekoniecznie mam na myśli to, że waga rośnie. Podciągnąłem się w jakości tekstów, co słyszałem już od kilku osób czytających mnie właściwie od początku. Ale co mnie najbardziej cieszy – podciągnąłem się w robieniu zdjęć (chciałbym kiedyś robić to profesjonalnie). I to mówi MałaŻonka, która jest moim największym krytykiem i jednocześnie ma na koncie kilka indywidualnych wystaw, więc się dziewczyna zna. Dzięki temu, że mniej się boję, stałem się też bardziej otwarty na nowe rzeczy, sytuacje czy znajomości (rok temu czterokonnym zaprzęgiem byście mnie nie zaciągnęli na blogową konferencję, a tu proszę – byłem na WroBlogu i pewnie to nie ostatni mój raz).
4. Uczę się…
Ot, choćby tych całych mediów socjalnych. Ale nie tylko, bo prowadzenie bloga to robota co najmniej na pół etatu. I dlatego najbardziej uczę się planować i być konsekwentnym, co mi ciągle idzie pod górę jak jasna cholera. Ale to się przydaje, nie tylko w blogowaniu.
5. (re)Socjalizuję się…
Przez bardzo długi czas tkwiłem sobie w zamkniętym kółku rodziny i znajomych, których było niestety coraz mniej. Bo praca, bo dzieci, bo basen, bo angielski, bo balet, bo judo, bo karate, bo nie ma czasu się spotkać. Blog pozwolił mi poznać nowych fantastycznych ludzi, którym mogę nazywać swoimi znajomymi, nawet jeśli się nie widzieliśmy w życiu na oczy własne. Tak, to o Tobie, o Was jest. O komentujących mnie stale i namiętnie oraz sporadycznie, ale wartościowo. O całym stadku niesamowitych KOTów-wariatów. O doradzających w kwestii bloga i nie tylko. O tych, którzy wstydzą się komentować, ale piszą maile. O tych, którzy są dla mnie inspiracją, radością, zamyśleniem, wkurwieniem czy zazdrością. O tych, którym mogę jakoś pomóc i którzy pomagają mi. O tych wszystkich, z którymi los mnie zetknął właśnie dzięki blągowaniu. I z którymi mnie jeszcze zetknie, bo mi wiszą już chyba trzy kawy z odsetkami!
Dziękuję Wam za te dwa lata.
Tak po prostu dziękuję…
Jacek eM