Miniony weekend zapisał się złotymi zgłoskami w historii Wrocławia. Po pierwsze primo przyjechał Limp Bizkit i Rammstein, takie w sumie niszowe zespoły, które postanowiły w naszym pięknym mieście podłączyć się do piecyków, brzdąknąć a‑moll, C‑dur oraz zagrać “Arahję” i pojechać do domu. A po drugie primo we Wrocławiu odbyła się taka blągerska konferencja dla blągerów pod zaskakującym tytułem WroBlog 2016: Blogowe do & don’t. I nie byłoby w tym fakcie niczego zaskakującego gdyby nie to, że za namową Karoli wypełniłem taką jedną ankietę, w której ktoś pytał o ulubiony proszek do prania i nagle się okazało, że się na konferencję dostałem.
Panika…
…bo to mój pierwszy raz, a wtedy wiadomo – zawsze albo boli, albo wstyd. W co się ubrać? Jak ściąć? Jak uczesać? Czym wydepilować dziury w nosie? Którym tuszem podciągnąć oko (i czy to się w ogóle tuszem ciągnie)? Czy różowe rurki pasują do żółtego kardigana? Skarpetki w gwiazdki czy Hello Kitty? O czym tu gadać z tymi wszystkimi ludźmi, którzy też piszą w internetach? Jak tu się nie spalić w blokach, kiedy spojrzy na mnie Wielki Bląger? Bodziu, a jak tu nie popuścić, kiedy staniesz Mu na drodze i usłyszysz “Stoisz mi na drodze, spierdalaj!”? A co jak podejdzie do mnie ktoś, kogo ni choinki nie kojarzę, a ten ktoś zna moje najgłębsze sekrety? Albo odwrotnie – przypadkiem stanę przy kimś, kto się pławi w świetle uwielbienia swoich czytaczy, a ja gupia cipa nie wiem kto to?
Chill…
…bo to tak naprawdę było obawy bezpodstawne. Nikt mi nie zaglądał do nosa, skarpetek nie miałem, a na kardigan było za gorąco, więc założyłem moją słynną Instagramową koszulę w zieloną kratę, które chyba od dziś będą moim znakiem rozpoznawczym jak koszulka z Batmanem na przykład. Poza tym nagle (no dobra, nie tak nagle, bo trzeba dojechać) znajdujesz się w grupie ludzi, którzy mają taką samą zajawkę jak Ty i nikogo tutaj nie dziwi, że fotografujesz każdy kawałek żarcia, jaki Ci wpadnie w oko oraz paszczękę. Dodatkowo spotykasz osobiście kogoś, kogo znasz od strony jego dorobku w internetach i okazuje się, że to bardzo pozytywny człowiek, totalnie bez tffurczego zadęcia i rozmowa sama się toczy bez tych dziwnych przerw na oglądanie podłogi albo sufitu. Do tego kawa jest za darmo, woda i kanapki też. No dobra, kanapki trzeba było sobie zrobić samemu, ale to jeszcze da się przeżyć.
Wnioski…
…swoje własne osobiste podam w formie punktów, bo tak się podobno lepiej przyswaja. A za jakiś czas poczytacie o tym, jakie przemyślenia w związku z tymi wnioskami miałem i jak to wpłynęło już, a wpłynie jeszcze bardziej na moje blągowanie i to, co Waszym oczętom przedstawiam. Jak Wam się nie chce czytać, to wpiszcie tylko w komętkach “fajny wpis, pozdrawiam”, żeby mi statystyki rosły, ok?
1. Paweł Opydo NIE jest zadufanym, aroganckim dupkiem!!
Powtórzę to jeszcze raz: Paweł Opydo jest spoko gościem. Ta prezentacja podobała mi się chyba najbardziej, a sposób, w jaki ją prowadził prawdopodobnie rozbudzi moją miłość do Jego jutubowych dokonań. Jak mnie zacznie czytać więcej niż 25 osób miesięcznie zdobędę się na odwagę, podejdę i osobiście Go przeproszę za moje myśli krzywdzące. Obiecuję.
2. Janek Favre, autor StayFly JEST dokładnie takim spoko gościem, jak to widać na blogu.
Ja wiem, moją ocenę sytuacji zaburzył fakt, że jest moim idolem oraz duchowym przywódcą, dodatkowo powiedział, że mnie kojarzy z odmętów komętków, ale heloł? Nie ufacie mi? Tak na trochę poważnie – to naprawdę fajne przeżycie spotkać osobiście kogoś, kto jakby nie było jest dla Was w pewnych kwestiach autorytetem.
3. Jestę celębrytą.
To, że podchodzi do mnie ktoś, kto mnie czyta i mówi, że zajebiście mu się podoba jest przeżyciem jeszcze fajniejszym, sorry Janek.
4. Wielcy Blągerzy są… normalni…
Serio, serio – można do nich podejść, pogadać, podpytać o coś i wcale nie trzeba się przebijać przez królewski orszak czy zapisywać na audiencję. Nie patrzą też wzrokiem pełnym pogardy i nie cedzą przez zęby: “co ty kurwa wiesz o blogowaniu”.
5. …i chętnie dzielą się wiedzą.
Merytorycznie prelekcje wymiatały! Dowiedziałem się mnóstwa bardzo potrzebnych w blogowaniu rzeczy. A pasja, z jaką prezentacje zostały zaprezentowane bardzo się udziela i daje wyjebistego motywacyjnego kopa, który wyjebiście motywuje. Ci ludzie kochają to, co robią i nie chodzi tu tylko o brzęczącą mamonę (no przecież, że banknoty lepsze). Mój blogerski balonik ostatnio deko sflaczał, więc dziękuję wszystkim za jego dopompowanie. Głównie Andrzejowi Tucholskiemu, którego przyznam się bez bicia, czytałem do tej pory baardzo sporadycznie, bo mam alergię na kołczowanie.
6. Blogerzy są fajni.
Spotykasz face to face osoby, których nigdy w życiu nie widziałeś na oczy i gadasz z nimi, jakbyście się długo znali. No dobra, na początek o zasięgach i fejsbuniu, ale potem zaczyna się taka normalna gadka przy browarze kawie. I nie wiesz, kiedy nadchodzi 1 w nocy. Spotkałem fantastycznych ludzi, oszołomiony tym, ile się działo jakoś nie spotkałem się z innymi, ale jedno wiem – blogerzy to nie cyber-zombie z kamerami zamiast oczu i syntezatorem losowych głupich tekstów zamiast ust. Bloga czytasz dla osoby, która go pisze, tak po prostu.
7. Blog musi mieć twarz.
Uprzedzam więc, żebyście zakupili odpowiednią ilość znieczulaczy i środków uspokajających, względnie ukradnijcie okulary dziadkowi, bo mój pysk zacznie się pojawiać częściej. Rozwiniemy ten temat wkrótce.
8. Warto chodzić po swoim mieście, a nie łazić.
Niedzielny Instawalk, z którego wrzuciłem Wam kilka zdjęć pokazał mi dwie rzeczy. Po pierwsze w codziennym zabieganiu przechodzimy obok miejsc magicznych, wystarczy tylko zrobić kilka kroków poza utartą ścieżkę. A po drugie fajnie być blągerem, bo dają za darmo niezłe jedzenie i picie w naprawdę fajnych miejscach. Fajnie też być instagramerem, ale ten temat rozwiniemy wkrótce.
9. Blogi umarły.
W takiej formie, jaką tutaj widzicie – jutuberzy i obrazki zaorali słowo pisane. Przyszłością blogosfery jest vlogosfera. Bardzo mocno kłóci się to z moim podejściem do pisania w sieci, ale trudno polemizować wobec twardych danych. Ten temat też rozwiniemy wkrótce.
10. Konferencji blogerskich nie ma się co bać!
Jeśli pietrasz się wysłać zgłoszenie, bo ktoś ma większego, to się nie bój. Jak się nie dostaniesz, to efekt będzie dokładnie taki sam, ale przynajmniej się czegoś o sobie dowiesz – że warto dalej się rozwijać. Nie łudzę się, na BFG nie mam szans, ale może się spotkamy na mniejszych, hmm?
Co Wy na to?
PS. Wniosek ostatni, ale trochę smutny, więc ukryty – w dupę jeża, chyba byłem najstarszy…