Khaled Hosseini “Chłopiec z latawcem” – recenzja książki

 

Gdy­by­ście nie zauwa­ży­li, dzi­siaj mamy PIĄTY dzień mie­sią­ca lip­ca, czy­li zno­wu pora przed­sta­wić Wam recen­zję książ­ki autor­stwa pię­ciu nie­za­leż­nych blo­ge­rów w ramach naszej wspól­nej akcji #5na1. Zna­czy recen­zje są autor­stwa, nie książ­ka. Ponie­waż wspól­nie stwier­dzi­li­śmy, że śle­dze­nie dziel­nych stró­żów pra­wa tro­pią­cych spraw­ców zbrod­ni nam się prze­ja­dło, więc dzi­siaj powieść w zupeł­nie innych kli­ma­tach. Pod nasze kry­tycz­ne oczy tra­fił “Chło­piec z lataw­cem”, któ­re­go auto­rem jest Kha­led Hos­se­ini. Orien­tal­nie brzmią­ce nazwi­sko zwia­stu­je orien­tal­ną lek­tu­rę. W sam raz na waka­cje, takie “Baśnie z tysią­ca i jed­nej nocy” do poczy­ta­nia na leża­ku, praw­da? No nie, zupeł­nie nie.

 

Tytułem wstępu…

Daw­no już, a może i nigdy, nie mia­łem tak, że nie wie­dzia­łem co mam o książ­ce myśleć i jak ją sobie w gło­wie uło­żyć, a Wam tutaj przed­sta­wić. Bo “Chło­piec z lataw­cem” to nie­wąt­pli­wie kawał dobrej lite­ra­tu­ry, ale… mam wra­że­nie, że nie do koń­ca jestem odpo­wied­nim odbior­cą. Po prze­czy­ta­niu czu­łem się tro­chę jak­bym poszedł do reno­mo­wa­nej gwiazd­ko­wej restau­ra­cji ser­wu­ją­cej ryby i owo­ce morza, a po zje­dze­niu obia­du stwier­dził, że ja wła­ści­wie to nie lubię ryb i niby sma­ko­wa­ło, ale lepiej bym ten czas spę­dził, gdy­bym poszedł zjeść ste­ka. Stąd też mój dyle­mat, bo to JEST BARDZO DOBRA POWIEŚĆ, ale nie do koń­ca mi się podo­ba­ła. Dla­te­go posta­ram się być tak bar­dzo obiek­tyw­ny, jak w tej sytu­acji potra­fię, ale nie­ko­niecz­nie mi się to musi udać.

 

Trochę o fabule…

Całość jest opo­wie­ścią Ami­ra, będą­ce­go jed­no­cze­śnie nar­ra­to­rem, jak i głów­nym boha­te­rem powie­ści. Pozna­je­my go jako mło­de­go chłop­ca i towa­rzy­szy­my mu przez kolej­ne lata, aż do wie­ku doj­rza­łe­go. Histo­rię w książ­ce moż­na podzie­lić na kil­ka czę­ści, któ­re mają dosyć wyraź­ne ramy cza­so­we lub fabularne.

Część pierw­sza to pra­wie że baj­ko­wa opo­wieść o Afga­ni­sta­nie lat 70 XXw i bez­tro­skim dzie­ciń­stwie. Pozna­je­my w niej Ami­ra i Has­sa­na, dwóch chłop­ców żyją­cych wła­ści­wie pod jed­nym dachem, wykar­mio­nych przez jed­ną mam­kę, co czy­ni ich nie­mal brać­mi, ale jed­nak nale­żą­cych do zupeł­nie róż­nych świa­tów. Amir jest Pasz­tu­nem, synem czło­wie­ka boga­te­go i bar­dzo powa­ża­ne­go w lokal­nej spo­łecz­no­ści, któ­ry jed­nak trzy­ma syna na dystans mniej lub bar­dziej świa­do­mie obwi­nia­jąc go za śmierć uko­cha­nej żony, któ­ra zmar­ła przy poro­dzie. Chło­piec jest deli­kat­ny, wraż­li­wy i pra­gnie zostać pisa­rzem, co roz­cza­ro­wu­je jego sil­ne­go (tak­że fizycz­nie) i bar­dzo cha­ry­zma­tycz­ne­go ojca.

Has­san jest Haza­rem, synem Ale­go, któ­ry jest słu­żą­cym ojca Ami­ra. Obaj nale­żą do gru­py etnicz­nej prze­śla­do­wa­nej i dys­kry­mi­no­wa­nej w Afga­ni­sta­nie, a jak­by tego było mało, przez swo­je fizycz­ne ska­zy – Ali ma chro­mą nogę, jego syn zaję­czą war­gę – sta­ją się obiek­tem drwin i okrut­nych żar­tów. Łączy ich jesz­cze jed­no – są bez­gra­nicz­nie odda­ni swo­im panom.

Kwe­stie pocho­dze­nia czy klas spo­łecz­nych są w powie­ści bar­dzo waż­ne i czę­sto sta­no­wią oś pew­nych wyda­rzeń. My, Euro­pej­czy­cy nie do koń­ca jeste­śmy w sta­nie nawet zro­zu­mieć, jak w kra­jach muzuł­mań­skich przy­na­leż­ność do danej gru­py etnicz­nej deter­mi­nu­je całe życie czło­wie­ka. W tej czę­ści książ­ki bar­dzo moc­no te róż­ni­ce i takie podej­ście widać, co poma­ga zro­zu­mieć kon­tekst całej opo­wia­da­nej histo­rii. Rów­nie waż­ne dla fabu­ły są rela­cje chłop­ców ze swo­imi ojca­mi oraz sobą nawza­jem. Amir z całych sił pra­gnie, aby ojciec go zaak­cep­to­wał i oka­zał mu miłość, ale rów­nie moc­ny nacisk autor kła­dzie na uka­za­nie, jak wiel­kim uczu­ciem i odda­niem pała do nie­go Hassan. 

Mło­dy Pasz­tun pra­gnie z całych sił zdo­być miłość i akcep­ta­cję ojca, a stać się to ma pew­ne­go zimo­we­go dnia, pod­czas corocz­nych zawo­dów w pusz­cza­niu lataw­ców, któ­ra to roz­ryw­ka bywa cza­sa­mi bru­tal­na i krwa­wa, ale przy­no­si wiel­kie uzna­nie zwy­cięz­com. Obaj chłop­cy wspól­nie trium­fu­ją, ale ich wygra­na bled­nie w obli­czu tra­gicz­ne­go wyda­rze­nia – w chwi­li pró­by Amir odwra­ca się od Has­sa­na i pozo­sta­wia go na pastwę prze­śla­dow­ców, a ci bar­dzo bru­tal­nie go gwał­cą. Całe to wyda­rze­nie zmie­nia dia­me­tral­nie rela­cje pomię­dzy chłop­ca­mi, a z cza­sem też pomię­dzy ich ojca­mi, bo Amir nie potra­fi się pogo­dzić z wła­snym tchó­rzo­stwem i w efek­cie kłam­stwa­mi dopro­wa­dza do roz­sta­nia ich rodzin.

Wyda­rze­nia te zbie­ga­ją się w cza­sie z praw­dzi­wą i nie­zwy­kle tra­gicz­ną histo­rią same­go Afga­ni­sta­niu – nie­dłu­go póź­niej w kra­ju docho­dzi do oba­le­nia monar­chii, wybu­cha woj­na, naj­pierw z Rosja­na­mi, potem z Tali­ba­mi, któ­ra wła­ści­wie trwa po dziś dzień. I tutaj mamy bar­dzo krót­ką, ale nie­zwy­kle suge­styw­nie napi­sa­ną część dru­gą – ojciec i syn ucie­ka­ją z ogar­nię­te­go woj­ną Kabu­lu naj­pierw do Paki­sta­nu, a potem dalej, do Sta­nów Zjed­no­czo­nych i osta­tecz­nie osie­dla­ją się w San Fran­ci­sco. Ten frag­ment powie­ści obfi­tu­je w bar­dzo bru­tal­ne sce­ny, jakich nie­ste­ty peł­no jest na woj­nie, dodat­ko­wo są one tym tra­gicz­niej­sze, że prze­cież widzia­ne i opo­wia­da­ne z per­spek­ty­wy dziecka.

Roz­dzia­ły o tym, jak uchodź­cy z ogar­nię­te­go woj­ną kra­ju pró­bu­ją sobie uło­żyć życie w obcym kra­ju miej­sca­mi przy­po­mi­na barw­ną opo­wieść tro­chę w sty­lu Bol­ly­wo­od. Pery­pe­tie Ami­ra i jego ojca na obczyź­nie, gdzie panu­ją zupeł­nie inne zwy­cza­je, gdzie jest zupeł­nie inny sys­tem war­to­ści i gdzie wszyst­ko jest nowe i nie­zna­ne cza­sa­mi aż lek­ko trą­cą kiczem. Jest to jed­nak taki kicz, któ­ry wywo­łu­je na naszych ustach nie uśmie­szek pogar­dy, ale sym­pa­tii. Sce­na ślu­bu i wese­la jest napi­sa­na w taki spo­sób, że wręcz widzi­my tę feerię barw i czu­je­my szczę­ście boha­te­rów. Mam wra­że­nie, że nawet śmierć ojca Ami­ra w powie­ści ma mniej­szy cię­żar gatun­ko­wy, niż wyda­rze­nia pod­czas świę­ta lataw­ców. Ale to abso­lut­nie nie jest gor­szy frag­ment całej powie­ści, bo wyda­je mi się, że autor zafun­do­wał nam po pro­stu chwi­lę odde­chu przed póź­niej­szym nokau­tu­ją­cym strza­łem w zęby.

Ta mniej­sza lub więk­sza sie­lan­ka prze­rwa­na zosta­je wia­do­mo­ścią od sta­re­go przy­ja­cie­la rodzi­ny Rahi­ma Cha­na, po któ­rej Amir wyru­sza do Afga­ni­sta­nu rzą­dzo­ne­go przez Tali­bów aby odpo­ku­to­wać za grze­chy z prze­szło­ści. Ta część jest naj­bar­dziej bru­tal­na, a jed­no­cze­śnie chy­ba naj­bar­dziej opty­mi­stycz­na. Widać tutaj wyraź­nie, że nawet w kra­ju, gdzie panu­je woj­na i głód, gdzie rzą­dzą dege­ne­ra­ci, dla któ­rych życie ludz­kie jest nic nie war­te, ist­nie­je miej­sce na dobro, współ­czu­cie i zro­zu­mie­nie. Ale też w tej aku­rat czę­ści powie­ści zna­la­złem naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­ny zabieg fabu­lar­ny, któ­ry dosyć moc­no mi zazgrzy­tał. Autor chy­ba zbyt dosłow­nie zro­zu­miał ideę strzel­by Cze­cho­wa i zasto­so­wał zabieg jed­no­cze­śnie zupeł­nie nie­praw­do­po­dob­ny i do bólu prze­wi­dy­wal­ny, któ­ry miał udra­ma­tycz­nić i ure­al­nić zwrot akcji, ale efekt nie do koń­ca wyszedł taki, jak to było zamie­rzo­ne wła­śnie przez strasz­li­we nacią­gnię­cie. Nie zdra­dzam o co cho­dzi, bo mogę Wam ten twist zepsuć, kie­dy po lek­tu­rę się­gnie­cie (jeśli oczy­wi­ście nie domy­śli­cie się sami).

 

Trochę o samej książce…

W całej powie­ści widać, że autor ma do per­fek­cji opa­no­wa­ną kon­tro­lę nad sło­wem. W zależ­no­ści o tego, jaki jest jego cel potra­fi oddać całą feerię uczuć i odczuć zarów­no głów­nych boha­te­rów, jak posta­ci dru­go­pla­no­wych. Potra­fi ich też nie­zwy­kle bar­wie opi­sać, wręcz cza­sa­mi nama­lo­wać zda­rze­nia rado­sne i bez­tro­skie. Z dru­giej stro­ny, jeśli zacho­dzi taka koniecz­ność, uży­wa słów pro­stych nie bawiąc się w roz­bu­do­wa­ne meta­fo­ry. Pomi­mo tego, że książ­ka jest nie­zwy­kle cięż­ka z uwa­gi na tema­ty­kę, to czy­ta się ja bar­dzo dobrze i nawet te roz­bu­do­wa­ne opi­sy scen nie nużą ani trochę.

Daw­no nie czy­ta­łem tak pla­stycz­nej książ­ki, po któ­rej obra­zy same powsta­ją w gło­wie. Jest to o tyle cen­ne, że prze­cież mowa jest o kra­ju dla więk­szo­ści z nas zna­nym jedy­nie z uryw­ków gazet czy wia­do­mo­ści tele­wi­zyj­nych. Bar­dzo czę­sto Afga­ni­stan jest nie tyl­ko tłem do wyda­rzeń, ale wręcz rów­no­rzęd­nym boha­te­rem gra­ją­cym swo­ją tra­gicz­ną histo­rią na naszych emo­cjach, jed­no­cze­śnie dopeł­nia­jąc fabuły.

No wła­śnie, fabu­ła… Docho­dzi­my tutaj do momen­tu, w któ­rym zdra­dzę Wam, dla­cze­go nie do koń­ca jestem dobrym odbior­cą tej książ­ki. Mam bowiem nie­od­par­te wra­że­nie, że oglą­da­my jeden z Hol­ly­wódz­kich fil­mów o tra­gicz­nych losach gru­py ludzi, któ­rzy tak napraw­dę zgo­to­wa­li sobie tra­ge­dię na wła­sne życze­nie, a wystar­czy­ło­by jed­no sło­wo i było­by tak pięk­nie. Z obo­wiąz­ko­wym hap­py endem na koniec.

Fakt – żad­na z posta­ci nie mia­ła naj­mniej­sze­go wpły­wu na to, co spo­tka­ło cały Afga­ni­stan i ich przy oka­zji burz­li­wych zakrę­tów histo­rii. Ale jakoś cięż­ko jest mi uwie­rzyć w głów­ną oś całej histo­rii, któ­ra roze­gra­ła się w kul­mi­na­cyj­nej sce­nie czę­ści pierw­szej. I tutaj zno­wu kła­nia­ją się róż­ni­ce pomię­dzy naszą, zachod­nią kul­tu­rą a kul­tu­rą kra­ju muzuł­mań­skie­go. Cięż­ko jest mi zro­zu­mieć, że „nang i namos” czy­li honor i duma mogą w real­nym życiu dopro­wa­dzić do takiej aż tra­ge­dii. Może jestem skur­wie­lem bez hono­ru, ale dla mnie to głu­pie. I dla­te­go choć cała książ­ka jest bar­dzo dobra, to jed­nak przez cały czas coś mi tu moc­no zawa­dza i nie pozwa­la dać się ponieść emocjom.

No wła­śnie, emo­cje… Zanim zabio­rę się za czy­ta­nie książ­ki lubię poczy­tać opi­nie o niej. Szpe­ram po recen­zjach na blo­gach czy więk­szych, bar­dziej “ofi­cjal­nych” por­ta­lach. I wszę­dzie wszy­scy piszą, że nie da się jej prze­czy­tać bez pacz­ki chu­s­te­czek, że poru­sza sumie­nie do głę­bi, że nie daje się zapo­mnieć, że każ­dy powi­nien ją prze­czy­tać. Coś w tym jest, bo to napraw­dę lek­tu­ra miej­sca­mi wstrzą­sa­ją­ca i głę­bo­ka, ale jed­nak we mnie nie wzbu­dzi­ła aż takich emo­cji. Jej sys­tem war­to­ści, na któ­rym osa­dzo­no całą oś fabu­lar­ną jest dla mnie kom­plet­nie nie­zro­zu­mia­ły i total­nie mi obcy. A przez to nie­szcze­ry, dla­te­go nie mógł wywo­łać szcze­re­go poruszenia.

 

Na koniec…

Czy to dobra książ­ka? Bez dwóch zdań.

Czy war­to po nią się­gnąć? Zdecydowanie.

Czy wzbu­dzi w Tobie sil­ne emo­cje? Praw­do­po­dob­nie tak.

Ja oso­bi­ście cie­szę się, że dzię­ki pro­jek­to­wi #5na1 taka książ­ka w moje ręce tra­fi­ła, bo sam bym pew­nie po nią nie się­gnął. Abso­lut­nie nie uwa­żam cza­su spę­dzo­ne­go na jej lek­tu­rze za stra­co­ny, ani książ­ki za mało war­to­ścio­wą – wręcz prze­ciw­nie. Tak napraw­dę sam nie wiem, cze­go mi w niej zabra­kło i bar­dzo moż­li­we, że to nie książ­ce cze­goś bra­ku­je, tyl­ko bar­dziej mnie, jako jej czytelnikowi.

 

Język: 5/5
Emo­cje: obiek­tyw­nie 4,5÷5, u mnie 35
Pomysł: 45
Akcja: 4,5÷5

 

 

A poni­żej lin­ki do pozo­sta­łych recen­zen­tów w 5na1 – może­cie sobie poczy­tać, jak im książ­ka podeszła:

Pan Czy­ta

Ruda

Socjopatka.pl

Tak sobie czytam


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close