Z krótkimi przerwami, od mniej więcej 10 roku życia mam mniejszą lub większa nadwagę. Te krótkie przerwy to mniej więcej kilka lat czasów liceum, kiedy wydawało mi się, że mam nadwagę, a ja po prostu nie byłem szczupły, bo mam taką, a nie inną budowę. To kilka miesięcy w okolicach mojego ślubu, kiedy to musiałem jakoś wyglądać w gajerze i na zdjęciach, bo to przecież pamiątka wiekuista jest i Dzieciorkom będę pokazywać po wiek wieków, jaki to tatuś piękny był i młody. To coś koło 1,5 roku po moim odejściu z korpo-banku, kiedy to oddałem się w ręce specjalistki i dodatkowo kiedy praca zmieniła mi się nagle i niespodziewanie z pierdząco-stołkowej na fizolską, do tego ciężką. Poza tymi okresami miałem zawsze od kilku do kilkudziesięciu kilo za dużo. I wtedy zawsze byłem na diecie. Albo tak mówiłem. Teraz też jestem. Czyli jakby nie było – ja wiem, jak to jest być na diecie. Chcesz też się dowiedzieć? Może będzie Ci raźniej.
Będzie z tego seria, bo jest kilka kwestii, które chcę poruszyć, a długie wpisy mają to do siebie, że są długie. Dawkowanie w porcjach na jeden gryz jest chyba lepsze. Zwłaszcza w kontekście bycia na diecie, nie? Dlatego dzisiaj taka trochę zajawka całego cyklu i słowo wstępu. Od razu mówię, że wszystko to, co tutaj napiszę będzie pokazywać moje opinie i stan wiedzy oraz moje doświadczenia i przeżycia. Jeśli są różne od Twoich, to nawet lepiej, bo w komętkach możesz dać innym pełniejszy ogląd całego tematu i punkt widzenia różny od mojego. Nie jestem specjalistą ani od żywienia, ani od psychologii, ani od bycia fit – chętnie poznam zdanie i z rozkoszą przyjmę dobre rady od tych, którzy tematem zajmują się zawodowo.
Jesteś “na diecie” zawsze…
No właśnie – pierwszą rzeczą, jaką musisz zmienić, to skojarzenia, z jakimi wiąże się w Twojej głowie słowo dieta. Bo dieta to sposób odżywiania się. KONIEC. Czyli jeśli cokolwiek jesz, to jesteś na diecie. Nawet jak wpieprzasz podwójnego burgera z frytkami i smażonym snickersem w środku, a to wszystko zapijasz litrem coli, to tak – jesteś na diecie. Jak pochłaniasz energię wszechświata na śniadanie, na obiad zapijasz to łykiem zgryzot i znojów, to też jesteś na diecie. Kiedy na śniadanie odmierzasz 12,5 grama eko-płatków z pączków dzikiego rdestu pokropionego poranną rosą rwanego koniecznie o brzasku i zalewasz to w talerzu mlekiem o temperaturze 38,94°C, koniecznie od kozy zielononóżki wypasanej po słonecznej stronie wzgórza, to też jesteś na diecie. Czyli słowo “dieta” nie jest takie straszne, bo “na diecie” jesteś całe życie, bez względu na to, co, jak i w jakich ilościach jesz. Jeśli nic nie jesz, to też jesteś na diecie, tylko Twój sposób odżywiania jest delikatnie mówiąc chujowy i ekstremalnie niezdrowy. I to trzeba leczyć, ale niestety, ja nie umiem. Ale wiem, że się da.
…ale nie zawsze na zdrowej.
OK, nie boimy się już “diety”? Tak? No to teraz dorzućmy magiczne słowo – “odchudzająca” albo “redukcyjna”. Czyli taka, która pozwoli Ci zrzucić te wszystkie nadprogramowe kilogramy. I tutaj zaczyna się już strach w oczach i panika grubymi nićmi szyta, bo przecież żeby schudnąć, to trzeba nic nie jeść.
Ano nie. Kiedy jesteś na diecie, to nie możesz nic nie jeść, bo od tego się nie chudnie zdrowo. Nie wierzysz? To obejrzyj sobie zdjęcia z obozów koncentracyjnych – nic tu nie ma do śmiechu i naprawdę trzeba to leczyć. Pamiętaj – głodzenie się nie doprowadzi do niczego dobrego. A myślę, że bliskie spotkanie z anoreksją, anemią, awitaminozą i paroma innymi terminami medycznymi nie jest Ci potrzebne do szczęścia.
W ogóle traktowanie diety odchudzającej w kategoriach “od dzisiaj będę sobie wszystkiego odmawiać” jest niestety prostą drogą do tego, żeby Ci nie wyszło. My nie lubimy sobie niczego odmawiać, zwłaszcza przyjemności i na dłuższa metę robienie sobie pod górkę jest równie niezdrowe, co głodzenie się. A jedzenie jest przyjemnością i stąd Twój wewnętrzny bunt w głowie, bo przecież robisz coś wbrew sobie. Odmawiasz sobie, zabierasz sobie, ograniczasz sobie. W swoim własnym odbiorze pogarszasz sobie życie. Jak żyć? Ano normalnie -
Nie bądź “na diecie”!
Durne, nie? Jak to “nie bądź na diecie”? Przed chwilą koleś pisał, że na diecie jestem zawsze, a teraz mam na niej nie być?
Tak, masz na niej nie być w głowie. Masz na nią nie zwracać jakiejś szczególnej uwagi. Zdrowe i prawidłowe odżywianie ma Ci wejść w krew i być dla Ciebie naturalna. Skoro na diecie jesteś zawsze, to przestań się nią jakoś szczególnie przejmować i zacznij traktowac jak coś najnaturalniejszego pod słońcem. Oddychasz? No pewnie, że tak. A jakoś szczególnie się zwilżasz myśleniem o oddychaniu? Jeśli nie masz terminalnego stadium raka płuc albo zaawansowanej gruźlicy, to pewnie się nad tym w ogóle nie zastanawiasz. Wdech – wydech. Wdech – wydech. I dawaj od nowa. Jak nie ćwiczysz skupiania się na własnym pępku i innych medytacyjnych hokus pokus, to nie kombinujesz, jak tu lepiej oddychać. Po prostu oddychasz. Z żarciem jest tak samo. No prawie.
Tak jak powietrze jest Ci niezbędne do życia, tak samo niezbędne jest jedzenie. Jeśli mieszkasz w Krakowie albo Pekinie i oddychasz tym czymś, co tam fruwa dookoła Ciebie, to raczej na zdrowie Ci to nie wychodzi. Podtruwasz się powoli i Twój organizm jest w coraz gorszej kondycji. Podobnie jest z gównianym jedzeniem. Tu jest o tyle prościej, że gołym okiem widać efekty tego trucia, czyli kilka kilogramów za dużo. I prostsze jest też to, że łatwiej zmienić gówniane jedzenie, niż gówniane powietrze. No ok, możesz wyjechać w Bieszczady, ale może najpierw przeczytaj TO TUTAJ.
Dlaczego masz nie być “na diecie”?
Bo samo to słowo budzi negatywne skojarzenia. Masz od razu w głowie obraz talerza, na którym trzy źdźbła trawy biją się o Twoją uwagę z przezroczystym plasterkiem chudej piersi z indyka. Zapijasz to wszystko źródlaną wodą, a raz na kwartał możesz popatrzeć na czekoladę i nasycić się jej widokiem. Raz na pół roku możesz dodatkowo powąchać. Pomyśl, jak długo będziesz w stanie pogodzić taki apokaliptyczny obraz odchudzania ze stwierdzeniem, że jednak to dla Twojego dobra? Jak długo podejście “odmawiam sobie przyjemności w życiu” będziesz w stanie tłumaczyć tym, że to gdzieśtam w przyszłości zaprocentuje? No chyba niedługo, co? To kolejne skojarzenie – dieta to jakiś okres w Twoim życiu (oby jak najkrótszy, nie?). Który to okres się kończy i wtedy znowu będzie można bez wyrzutów sumienia i konsekwencji opierdolić dużą milkę z oreo, bo przecież wcześniej to był grzech i przez nasze łakomstwo w odległym zakątku ziemi ktoś skrzywdził małą pandę. No nie da się tak na dłuższa metę.
Dlatego zamiast myśleć o tym, że czeka Cię dieta pomyśl o tym, że zmieniasz swoje życie na lepsze zaczynając akurat od odżywiania. Po prostu. Uruchamiasz proces, który Cię uzdrowi, ulepszy, poprawi niektóre aspekty Twojego życia. I który to proces niedługo stanie się dla Ciebie naturalny, jak oddychanie. I wtedy nawet jak wciągniesz całą duża milkę z oreo, to najpierw się porzygasz, a potem zrozumiesz, że choć na chwilę sprawiła Ci ona przyjemność, to jednak potem przez kilkanaście godzin czujesz się do dupy i lepiej Ci było, zanim całą wielka tabliczka zniknęła w Twoich ustach.
I następnym razem zjesz tylko kilka kostek. Bo naturalnym dla Ciebie będzie dbać o siebie, żeby było Ci lepiej, nie gorzej. Bo po prostu zdrowe jedzenie wejdzie Ci w nawyk. Na całe życie. Bo to życie zmieniło się na lepsze, bo nie odmawiasz sobie niczego, ale też dbasz o siebie. Dbasz o to, żeby się dobrze czuć, zdrowo odżywiać, mieć siłę i energię, o jędrnym tyłku i kaloryferze nie wspomnę.
Bo o to chodzi w byciu na diecie – to proces, który raz uruchomiony, trwa całe życie.
Życie lepsze, niż wcześniej.