Niedziele powoli zaczynają u nas wyglądać tak samo, może to dlatego, że i pogoda ostatnio daje popalić? Ponad 30-stopniowe upały powodują, że odechciewa nam się gdziekolwiek szwendolić poza Wrocław, chociaż to trochę nielogiczne, bo przecież w aucie jest klima i jedzie się całkiem przyjemnie. Tak czy siak, po tradycyjnej niedzielnej porcji pankejków na śniadanie, podobnie jak tydzień temu wzięliśmy sobie kocyki, lotki i rakietki do tenisona i pojechaliśmy rowerami do parku trochę się pobyczyć na trawce.
Ponieważ grzało jak w Mad MAXie, to zapakowaliśmy w plecak nie tylko rakietki z lotkami, fajną książką do poczytania, ale też duużo picia. Pamiętajcie dzieci – picie to podstawa zdrowia. Pić trzeba dużo, ale pić trzeba umić, bo potem boli głowa, jak ktoś nie umi.
Mieliśmy w planach pojechać na zlot foodtrucków pod Halę Stulecia, ale kiedy sobie wyobraziliśmy co się tam dzieje na tym betonowym placu, pomiędzy betonowymi budynkami, w 34-stopniowym upale, to nam przeszło. Poza tym to po pierwsze drugi koniec miasta, po drugie zazwyczaj na takich zlotach kolejki kilometrowe, a my już solidnie zgłodnieliśmy i musieliśmy się nachapać już natychmiast. Wybór padł więc na pomieszanie burgerowni z pierogarnią, czyli Grill Burger na Popowickiej, czyli z naszego Kozanowa rzut moherowym beretem.
Lokal znamy i odwiedzamy właściwie od samego początku jego powstania, bo jest niedaleko naszego zakładu. Chłopaki z produkcji bardzo często zamawiają jedzonko na wynos własnie stamtąd. Porcje zawsze są solidne, smaczne, świeże i stosunkowo niedrogie. Od kiedy jestem na diecie i wjechałem im na ambicję, to nawet zamawiają porcję pieczonych ziemniaczków na dwie osoby – co mówi sporo o jej rozmiarze.
Lokal jest podzielony na dwie części – w jednej królują pierogi i kuchnia typowo domowa, w drugiej burgery i… No właśnie – kiedyś tu była jeszcze całkiem znośna pizza, dzisiaj widziałem w tym miejscu wielgachną tablicę z daniami z grilla. Chyba, że coś mi się miesza – jak coś, to proszę mnie naprostować. Obie części różnią się też wystrojem, ale nie wiem czy zauważyliście, w moich recenzjach nie komentuję wnętrz. Moje zawodowe skrzywienie powoduje, że nawet jak mi coś nie pasi, to nie przeszkadza mi w jedzeniu, bo mam do tego dystans.
W Grill Burgerze jest samoobsługa – zamówienie składamy przy barze (albo barach, jeśli ktoś ma ochotę na pierogi a ktoś inny na burgera), dostajemy numerek i czekamy na swoją kolej. To własnie jest moim zdaniem ich duży minus – mogliby zainwestować w jakieś głośniki albo tablice z numerkami, bo co chwilę słychać “dwadzieeeeeeeeeeeeeeeścia pięęęęęęęęęęęęęć”, a 25 akurat sobie siedzi przy stoliku na dworze i nie słyszy. Ale może się czepiam tylko.
Wybór bardzo duży, bo możemy sobie zamówić burgera z wołowiną, jak w książkach napisano, ale też z wieprzowiną, kurczaczyną a nawet rybiną (konkretnie z łososiem). I to w wersji tak dużej, jak i małej. Po ostatniej naszej wizycie w rewelacyjnym Pasibusie nabrałem ochoty na burgera, tym bardziej, że ofertę obiadową już zdążyłem poznać wcześniej. Zamówiłem sobie wersję specjalną – duży Burger Diabeł, czyli burger na ostrrrro w zestawie z colą (19,90 PLN). Misiek wziął sobie dużego cheeseburgera (15,90 PLN). MałaŻonka po drugiej stronie ściany zawinszowała sobie pstrąga z sałatką grecką w zestawie dnia (19,90 PLN), a dla Tymońskiego pierogi ruskie (9,40 PLN). Cenowo taki sobie wrocławsko-knajpiany standard. Wzięliśmy numerki i czekamy dzielnie.
W międzyczasie wujek się nie obija i zbiera materiały fotograficzne na niniejszego bloga. A mój Misiek zaczął sobie ze mnie robić jaja i robić mi zdjęcia, kiedy robię zdjęcia. Macie niepowtarzalną okazję obejrzeć mnie przy pracy.
Po kilkunastu minutach wjechały nasze burgery. Kelnerka przy barze uprzedziła, że może to trwać do 25 minut, więc jakoś specjalnie nie tęskniliśmy, bo byliśmy przygotowani. Jeśli czytaliście wpis o naszym wyjściu do przereklamowanego podwrocławskiego Kredensu to wiecie, że jestem na to uczulony, kiedy wpadam głodny do lokalu. Najpierw oczywiście obowiązkowa sesja foto, z której moje starsze dziecię dalej sobie robi jaja. Albo ze mnie.
Duży burger jest naprawdę duży. A ostry naprawdę ostry. I jak mówię “naprawdę”, to znaczy że naprawdę “naprawdę”. Lubię ostre żarcie, ale tym razem byłem bardzo wdzięczny za tę colę w zestawie. Cała buła (tak na marginesie bardzo dobra – chrupiąca, wypiekana na zamówienie, dobrze trzymająca całość) wypełniona mięsem i dodatkami po brzegi. Mięso pyszne, duży plus za ogórek, który był KISZONY a nie KWASZONY, bo ten niewielki dodatek potrafi mi skutecznie zepsuć apetyt. Nie spytali przy zamówieniu, jak chcę mieć wysmażonego burgera, ale ponieważ ja lubię standardowy średnio wysmażony z różowym środkiem, więc wszystko było w jak najlepszym porządku. Zresztą mięsa mają bardzo dobre, nie tylko w burgerze (jak sobie przypomnę to wyjałowione i bezsmakowe burgeropodobne coś w Kredensie za 38 PLN to mnie aż trzącha). Miśkowi Jego burger też bardzo smakował, ale niestety zdjęć wnętrza brak, bo mi dziecię powiedziało, żebym przestał się wydurniać i dał Mu spokojnie zjeść.
Tak jakoś się złożyło, że my już zjedliśmy, kiedy z wjechały pierogi dla Tymońskiego i potem ryba dla Pani Matki. Pierogom zdjęcia również nie zrobiłem, bo młodsze dziecię także kazało mi się odpimpać i nie przeszkadzać w jedzeniu (zresztą popatrzcie na Jego minę). Czyli pierogi były dobre, bo jakby nie były, to by ich nie zjadł. Za to starsze znowu robiło sobie ze mnie jaja, kiedy uwieczniałem rybę MałejŻonki, która to ryba według Niej była jak najbardziej w porządku, świeża, nie z mrożonki i bardzo smaczna. Biorąc pod uwagę, że zamówiona w pierogarni, to chyba mamy sukces, nie?
Jak wszyscy wiedzą, jedzenie ryby to czynność czasochłonna, więc nie powinno dziwić, że trochę nam się z Miśkiem nudziło po zjedzeniu naszych burgerów i trochę nam się z tych nudów rzuciło na dekiel. Mam nadzieję, że nie bekniemy za bezczeszczenie zwłok.
Grill Burger mogę z czystym sumieniem polecić – jedzenie tam jest bardzo smaczne, świeże i dosyć różnorodne przez to, że mają w jednym lokalu dwie osobne kuchnie. Fakt, nie jest to kuchnia molekularna, a raczej gotowanie naszej babci po jednej stronie i solidna burgerowania po drugiej. Jeśli zechcesz poszpanować przed zagranicznym kontrahentem albo świeżo poznaną dziewoją, to raczej niekoniecznie, ale jeśli chcesz po prostu dobrze i niedrogo zjeść, to polecam jak najbardziej.
A wieczorem jak przypieprzyło…