Dzisiaj wsadzę kij w mrowisko. Albo palec w oko. Albo… nie, wystarczy tego wsadzania. Bo pytanie “czy warto brać ślub?” jest równie fundamentalne i kontrowersyjne dla całej ludzkości jak to, “czy lepsza jest krówka-ciągutka czy jednak ta krucha?”. Dla mnie odpowiedź jest jasna i jednoznaczna: ciągutka!
A wracając do pytania – jak to po co? Żeby być do końca życia z Tą, którą pokochałem, a nie samotny biały żagiel i włosy między palcami.
I właściwie tutaj moglibyśmy zakończyć, ale jednak trochę powierćmy tym kijem w mrowisku.
Ślub – geneza
Z naszym ślubem to w ogóle była trochę śmieszno-poważna sprawa. Zamierzaliśmy się pobrać w okolicach piątego roku studiów, więc zaręczyny zaplanowaliśmy na rok wcześniej. Znaliśmy się już trzy lata, mieszkaliśmy ze sobą w jednym pokoju w akademiku, mieliśmy wspólną kasę, wspólny garnek i wspólne łóżko z dwóch przystawionych do siebie tapczanów (trochę nas śmieszyło, że kiedy jechałem do przyszłej MałejŻonki, to musieliśmy spać osobno, ale moi przyszli teściowe pod tym względem byli ultrakonserwatywni). Mieliśmy też wspólne plany i wizje tego, jak będzie wyglądać nasze życie.
Bo to będzie wspólne życie.
Dwa dni przed planowanymi zaręczynami pewien test kupiony w aptece z jednym tylko pytaniem zaliczyliśmy z wynikiem pozytywnym. To był najtrudniejszy chyba test w naszym życiu, bo kompletnie zmieniał nasze plany i wizje przyszłości. I pamiętam jak dziś jeden z argumentów: “kochamy się, damy radę”. Czy czuliśmy się zmuszeni? NIE! Misiek od zawsze był planowany, a to, że na trochę później niczego nie zmieniało. Moment Jego narodzin był drugą z trzech najszczęśliwszych chwil mojego życia.
Pierwszą najszczęśliwszą chwilą mojego życia był ślub.
Ślub – przygotowania
Teraz zatrudnia się specjalistów od organizowania przyjęć weselnych, na dwa lata wcześniej się wszystko planuje, zastanawia się, czy suknia ma być w kolorze écru czy chamois, czy lepsze będą kalie czy tradycyjnie róże, a na stole ma być tort czy rzeźba lodowa. Nam udało się załatwić wszystkie formalności i przygotowania w 4 dni.
Nie wiem, nie dane mi było przez to przechodzić, ale mam wrażenie, że po tak długim planowaniu straciłbym całą radość z tego wyjątkowego dnia. To trochę tak, jak zakuwanie do trudnego egzaminu – nawet jak dostaniesz 5, to jakoś tak ona nie cieszy, bo kosztowała tak wiele wysiłku. Ale za to jak dostaniesz 3, to rozczarowanie jest ogromne. Tak na marginesie dlatego ja się raczej rzadko uczyłem do egzaminów.
Ale może i nie, tego nie wiem i się już nie dowiem. Chyba, że sobie porcelanową rocznicę ślubu zafundujemy z przytupem i rozmachem.
Uroczystość ślubna
To jest jeden z tych niewielu dni w życiu, kiedy czujesz się wyjątkowo. W ten dzień “ja” + “ja” zaczyna równać się “my”. Czułem się niewysłowienie szczęśliwy, że od dziś będziemy razem. A dodatkowo jesteś przez wszystkich dookoła wyjątkowo traktowany. Bo to Wasz dzień. I wszyscy się cieszą Waszym szczęściem.
To też dzień, w którym cała rodzina może się spotkać po długim niewidzeniu. Masz okazję przypomnieć sobie, że z tą fajną laską biegałeś na jabłka do sąsiada u babci na wsi, a z tym dryblasem piłeś cichaczem tanie wino. Jest to też okazja, żeby wzruszonym rodzicom podziękować za wiele spraw, za wychowanie i miłość, jaką Cię obdarzyli.
A przepraszam bardzo – dlaczego nie? Że tak trochę pod publiczkę? A zdarzyła Ci się wcześniej taka okazja? No właśnie.
To też po prostu fajna impreza – wszystkie dziewczyny chcą z Tobą tańczyć, możesz się trochę powygłupiać, możesz też się trochę wspomóc procentami, możesz być na luzie i po prostu dobrze się bawić. I może dlatego nasze wesele wspominam tak fantastycznie, bo wybawiłem się jak nigdy. Nasze wesele było najlepszym, na jakim byłem. Może to dlatego, że jeszcze nie było mody na śluby na pokaz za równowartość połowy mieszkania?
Codzienność po ślubie
Uczucie nieskończonego szczęścia, jakie miałem podczas ślubu się skończyło. Skończy się zawsze, wcześniej czy później, bo stan euforyczny nie jest dla naszego organizmu naturalny i po nim nadchodzi szara rzeczywistość. Sporo tego u nas było – rodzina, dziecko, studia, pierwsza praca, obrona pracy magisterskiej. Obowiązki, obowiązki i obowiązki. Łatwo tu było zgubić wyjątkowość, bliskość czy intymność. Łatwo w natłoku codziennych obowiązków poluźnić więzi, jakie nas spinają.
Użyłem słowa “więzi” celowo, bo dla wielu “małżeństwo” równa się “więzienie”. No cóż, mogę im tylko współczuć. Bo my mieliśmy w naszym wspólnym życiu również podobny etap. Obydwoje czuliśmy się źle, zniewoleni, nieszczęśliwi. Ale właśnie fakt, że połączyła nas przysięga dał nam siłę do tego, żeby wspólnie zawalczyć o nasze “my”. Gdybyśmy nie mieli tego papierka, na który wszyscy psioczą, to pewnie by się nam nie chciało. Nie znaleźlibyśmy w sobie dość siły na to, żeby naprawić to, co się zepsuło zamiast sprawić sobie nowe. I nie mówię tutaj o wierze, czy o Bogu, bo jakoś tak nie jesteśmy szczególnie wierzący.
Małżeństwo to zobowiązanie, o czym niewiele osób pamięta. To też codzienna, ciężka czasami praca. Nad sobą, nad związkiem, nad dziećmi, za które wzięliśmy odpowiedzialność dając im życie. Teraz to takie modne i wygodne, bo praca i obowiązki wymagają wysiłku, a stajemy się coraz bardziej leniwi. Łatwiej więc sprawić sobie nowe, bo nie opłaca się naprawiać. Z drugiej strony pamiętajcie o tym, że “można zmienić męża/żonę, ale to i tak niczego nie zmienia” – każda osoba wniesie w Twoje życie swój bagaż, czy tego chcesz czy nie.
I dlatego śmieszy mnie kapkę (choć rozumiem), kiedy ktoś mówi “małżeństwo nie jest mi do niczego potrzebne, to tylko nieważny i nic nie znaczący papier”. Skoro to takie nic, to dlaczego boisz się na ten krok zdecydować i zasłaniasz tekstami w stylu “miłość nie wymaga obrączek”? Czy to aby nie wygodnictwo zmieszane z tchórzostwem? Pewnie nie zawsze, ale chyba wystarczająco często.
Niewiele jest rzeczy, w których mam aż tak konserwatywne podejście, ale tutaj nie dam się przekonać. I żeby nie było – ABSOLUTNIE nie namawiam, nie potępiam, nie krytykuję ludzi, którzy ze sobą “są” i ślub nie jest im do niczego potrzebny. Znam sporo takich par, będących ze sobą już bardzo długo, z gromadką dzieci nawet.
Nie jest też tak, że ja ten ślub jakoś strasznie gloryfikuję, ale jednak troszeczkę tak – jest to jednak pewien krok, pewien symbol odcięcia się od życia w pojedynkę i rozpoczęcia życia wspólnego.
To Wasz wybór i jeśli jesteście szczęśliwi, to tym lepiej i nic mi do tego. Serio, serio. Cieszę się Waszym szczęściem, bo ja w ogóle lubię ludzi szczęśliwych.
Ale nie dorabiajcie ideologii do faktu, jeśli, podkreślam, JEŚLI po prostu boicie się podjąć decyzję. Bo to, jakby nie było decyzja, która rzutuje na całe Twoje/Wasze życie. Poważna i odpowiedzialna. Dorosła.
I może dlatego tak się jej boisz?