Nie chce mi się pisać. Kończy mi się motywacja. Tak po prostu. Blog własnie obchodzi półrocznicę istnienia – statystyki nie są jakoś bardzo złe, i biorąc pod uwagę mój target (dzisiaj będzie trochę słów zamorskich, więc proszę z góry o wybaczenie), czyli ludzi raczej solidnie dorosłych, którzy z internetami nie zawsze obeznani, to dramatu nie ma. Ale same cyferki w tabelkach czy kropki na mapie nie dają takiego wsparcia motywacyjnego, jak komentarze prawdziwych, żywych ludzi. W sumie nie wiem, czy komentarze nieżywych ludzi byłyby lepsze – póki co brak mi porównania.
To, czego mi brakuje w tym całym pisaniu, to feedback, czyli takie sprzężenie zwrotne. Nie wiem, czy to, co przeczytaliście ma sens, czy jest dobrze napisane, czy nie narobiłem błędów ortograficznych albo gadam o czymś, o czym nie mam pojęcia. Takie informacji mi właśnie brakuje.
Bo nawet jeśli ktoś napisze “tl;dr”, czyli dla nieobeznanych “too long, didn’t read”, czyli dla już bardzo nie w temacie – “za długie, nie czytałem”, to jest to dla mnie jakiś sygnał. Bo ja wiem, że mam kłopot ze zmieszczeniem się w krótkiej formie literackiej i często moje myśli i słowa rozłażą się na boki jak dupa na krześle i ciężko je potem zebrać do kupy. Ale nie wiem, czy to bardzo przeszkadza.
Od początku marca wystartowałem z jednym tekstem dziennie i publikowałem tak przez prawie 4 tygodnie. Jestem krwiożerczym kapitalistą z firmą na głowie, do tego tatą dwójki charakternych facetów (nieletnich, ale zawsze facetów), a do tego jeszcze szczęśliwym małżowinkiem MałejŻonki, więc wygospodarowanie dziennie tych 2–3 godzin na napisanie jakiegoś tekstu kosztowało mnie sporo samozaparcia. Przyjemnego, ale jednak.
Zwłaszcza, że na wiosnę ruch w interesie taki, że nawet nie ma czasu na interes w ruchu. Czyli do braku endorfinek dorzućmy brak słońca, wariującą pogodę (nigdy nie byłem, ale na starość staję się meteopatą – wstaję co rano i tak mnie boli łeb, że mam ochotę wyjechać do Somalii i zostać piratem), ciągłe uczucia bycia w niedoczasie oraz stres do spółki z przemęczeniem i od razu jakoś tak ta wiosna nie cieszy tak, jak powinna. Brak mi zarówno odpoczynku, jak i takich jednorazowych strzałów mega-pozytywnych. A jak w głowie ciężko, to i pióro lekkie nie jest i pisze się gorzej.
Dziwne to, bo naprawdę nie mam jakiegoś parcia na poruszanie tłumów, na zmianę czyjegoś życia na lepsze, na zarabianie na blogu kokosów. Nie – piszę, bo lubię. Ale chyba chciałbym wiedzieć, czy ktoś jeszcze to lubi. Czy brak Waszego odzewu to kwestia technologiczna (disqus jest trudny do ogarnięcia i dlatego nie komętkujemy – może trzeba podpiąć komętki fejsbukowe), ideologiczna (nie komętkujemy, bo nie komętkujemy z definicji), personalna (tak koleś pierdoli, że nawet nie komętkujemy) czy czasoprzestrzenna (nie komętkujemy, bo szkoda czasu i miejsca na ekranie).
Brakuje mi odzewu – nie tylko w kwestiach merytorycznych (poruszane tematy, sposób poruszania tych tematów) ale i technicznych (trzcionka za duża panie i na nokii z wężem się nie wyświetla). Nie wiem, czy dawać więcej zdjęć (jak w TYM rekordowym wpisie) czy lepiej pisać teksty krótkie i lekko jakby zaskakujące (jak TEN albo TEN – bo są na podium zaraz za tym pierwszym).
Jednym słowem – mam gorsze dni i między innymi to Wasza wina.
Wstydźcie się 😉
EDIT 2016 – mam zimowo-prawie-wiosenną depresję, nie przejmujcie się, i tak Was kocham 😉