Na mojej osobistej liście filmów, które są uważane za arcydzieła, a jakoś mnie nie eksajtują był stary, dobry, poczciwy “Mad Max”, w którym zaczynał gwiazdorzyć Mel Gibson. Zarzekałem się tam, że muszę sprawdzić osobiście i na własnej skórze i własnymi oczyma …-czami te wszystkie achy i ochy i zachwytu jęki odnośnie nowego “Mad Maxa”, gdzie gwiazdorzą Tom Hardy i Charlize Theron.
I sprawdziłem.
To film niesamowity, chociaż właściwie o niczym konkretnym. To nie fabuła wgniata nas w fotel, tylko to, co na ekranie widzimy i co z ekranu słyszymy. Mnie wyrwało z butów.
W dobie green boxów, CGI i bla bla bla, blogowy bełkot*
Krótko – IŚĆ!!
* – Wera z bloga chodzioszczescie.pl wzruszyła mnie do łez tym tekstem i udzieliła osobistej i własnoręcznej licencji na wykorzystanie. Więc wykorzystuję. Własnoręcznie. Dzięki.