Czasem trzeba walnąć pięścią w stół. Albo jebnąć.

 

UWAGA!!!

W TYM TEKŚCIE POJAWIĄ SIĘ SŁOWA WULGARNE

JEŚLI CI TO PRZESZKADZA, TO POCZYTAJ SOBIE CYCKACH, TAM JEST KULTURA

 

O tym, że #kla­jen­ci są rów­nie nie­zbęd­ni fir­mie do życia co cukier do kawy, ale w nad­mia­rze tak samo szko­dzą, już pisa­łem przy oka­zji tek­stu o tym, że pro­jek­to­wa­nie wnętrz to NIE wiecz­ny szał twór­czy i obco­wa­nie ze sztu­kom i kul­tu­rom. Pisa­łem też o tym, że tra­fia­ją się klien­ci iry­tu­ją­co-wkur­wia­ją­co-zabaw­ni jak ske­cze Kaba­re­tu Star­szych Panów, co to nie wia­do­mo, czy się śmiać, czy naje­bać do zgo­nu z roz­pa­czy. Czar­ną czcion­ką na bia­łym ekra­nie zapi­sał się też nie­do­szły (oby) klient jed­no­znacz­nie i bez cie­nia wąt­pli­wo­ści wkur­wia­ją­cy jak wska­zów­ka na wadze.

Ale są też tacy, któ­rzy się wpa­so­wu­ją w kil­ka kate­go­rii i na dobrą spra­wę nie wia­do­mo, co z nimi zro­bić. Bo tak w ogó­le to są dosyć pociesz­ni, zazwy­czaj nie­kon­flik­to­wi i nie­szko­dli­wi, ale cza­sa­mi prze­gi­na­ją pałę jak Zor­ro i wte­dy masz ocho­tę zła­pać za coś cięż­kie­go i zaje­bać z pół­ob­ro­tu. Albo potrak­to­wać sło­wem okrut­nem oraz god­no­ściom oso­bi­stom. A tu nie moż­na. Albo nie powin­no się, bo prze­cież pro­fe­sjo­nal­na obsłu­ga klien­ta to moje dru­gie imię.

Jako kapi­ta­li­sta krwio­żer­czy na wła­snym gar­nusz­ku sam sobie mogę usta­lać godzi­ny pra­cy i sam sobie muszę dbać o to, żeby się z pra­cą wyra­biać. Otwar­te mamy od 10:00 do 18:00, bo wyra­biać się muszę też z całą resz­tą, prze­cież życie to nie tyl­ko pra­ca, nespa? A że rano trze­ba Dzie­cior­ki zebrać do szko­ły czy peć­ko­la oraz same­mu się lek­ko ogar­nąć, więc pora­nek wolę mieć pry­wat­ny, żeby popo­łu­dnie (i czę­sto wie­czór, bo o tej 18:00 to ja nie pamię­tam, kie­dy wysze­dłem) mieć na spra­wy zawo­do­we. Poza tym ja rano mam kło­po­ty z myśle­niem i moje myśli sku­pia­ją się na rze­czach przy­jem­niej­szych – niby wsta­ję dosyć wcze­śnie, ale tak napraw­dę budzę się dopie­ro koło 10:00 wła­śnie po solid­nym kuba­sie solid­nej kawy. I dla­te­go z defi­ni­cji nie uma­wiam się z klien­ta­mi rano. Co nie­ste­ty nie do wszyst­kich dociera.

Jakiś czas temu moimi klien­ta­mi była taka para mega-hip­ste­ro-luza­ków, wie­cie – dre­dy do spół­ki z wygo­lo­ną jed­ną stro­ną gło­wy, kora­li­ki, tor­by ręcz­nie robio­ne na dru­tach, japon­ki, wydzi­wia­ste oku­la­ry, dzia­ry w każ­dym moż­li­wym miej­scu i do tego spodnie z kro­kiem na wyso­ko­ści kostek obo­wiąz­ko­wo w kolo­rze kha­ki. On robi kre­atyw­ne coś­tam na wła­snym gar­nusz­ku, a ona z kolei robi kre­atyw­ne coś­tam inne­go na swo­im wła­snym gar­nusz­ku. Do peł­ni szczę­ścia bra­ko­wa­ło tyl­ko, żeby pod­je­cha­li Gar­bu­sem (naj­le­piej cabrio) albo Mini (naj­le­piej cabrio), względ­nie na rowe­rach, koniecz­nie z koszem z przo­du. Zamiast tego jeź­dzi­li naj­zwy­czaj­niej­szym w świe­cie Mon­deo, co mi się strasz­nie gry­zło i czu­łem lek­ki dysonans.

Dużo nie pro­jek­to­wa­li­śmy, bo rap­tem kuch­nię, ale bywa­ło cięż­ka­wo, bo mie­li swo­ją wizję wyma­rzo­ne­go domo­we­go ser­ca i ogni­ska. Była to wizja rodem z kata­lo­gów i wnę­trzar­skich cza­so­pism – samo w sobie inspi­ro­wa­nie się nimi nie jest złe, ale pró­ba prze­nie­sie­nia 1:1 eks­po­zy­cyj­ne­go wnę­trza na oko 45m² do kuchen­ki w blo­ku z wiel­kiej pły­ty jakoś nie­ko­niecz­nie ma szan­sę powo­dze­nia. A klien­ci nie­ko­niecz­nie zda­wa­li się to poj­mo­wać. Podob­nie jak nie docie­ra­ło do nich, że nie­któ­re roz­wią­za­nia poka­za­ne na zdję­ciach co praw­da faj­nie wyglą­da­ją, ale są nie­prak­tycz­ne w codzien­nym użyt­ko­wa­niu, by nie rzec nie­moż­li­we do wyko­na­nia bez prze­pro­wa­dze­nia na obiek­cie wyso­ce zaawan­so­wa­nych prac inży­nie­ryj­nych albo prze­pro­wa­dze­nia na port­fe­lu zabie­gów wyso­ce kosz­tow­nych. Jak choć­by blat z lite­go drew­na o gru­bo­ści 10cm swo­bod­nie sobie lewi­tu­ją­cy z pod­par­ciem tyl­ko z jed­nej stro­ny do ściany.

No i jak to kre­atyw­ni – wiecz­nie nie mie­li cza­su, albo mie­li go o dziw­nych porach, bo cią­gle jakieś kre­atyw­ne zaję­cia, spo­tka­nia, festi­wa­le, kon­wen­ty czy zlo­ty. Jak to z klien­ta­mi – trze­ba być tro­chę ela­stycz­nym, bo się ina­czej się nie da się i jakoś nam się uda­wa­ło, nawet jak to był pią­tek o 19:30, bo ja z natu­ry dobry jestem i na rękę ludziom idę, choć ner­wa zru­szo­ne­go mie­wa­łem. Wku­rza­ło mnie też to, że pomię­dzy spo­tka­nia­mi mija­ło nawet dwa tygo­dnie, co powo­do­wa­ło u klien­tów napa­dy amne­zji i musie­li­śmy nie­któ­re rze­czy wał­ko­wać po kil­ka razy. Mia­łem też wra­że­nie, że na spo­tka­niach są jak­by lek­ko nie­obec­ni duchem, taki był wczo­raj melan­żyk. Co zuży­wa­ło mój cen­ny czas i stru­ny głosowe.

 

Ale jak mawia starożytne przysłowie pszczół – cierpliwość jest cnotą. Byłem więc cnotliwy. Do czasu.

Pra­ce nad pro­jek­tem trwa­ły już chy­ba dru­gi mie­siąc, na mój gust już był daw­no skoń­czo­ny, ale musie­li­śmy jesz­cze wyja­śnić “poważ­ne wąt­pli­wo­ści” natu­ry takiej, czy użyć kolor jasno­sza­ry czy jasny sza­ry, bo “zamó­wie­nie mebli bez moż­li­wo­ści ich wcze­śniej­sze­go zoba­cze­nia to rzecz strasz­na”. To nic, że mia­łem aku­rat spo­re ele­men­ty z obu mate­ria­łów. To nic, że poży­czy­łem im je do domu, żeby mogli je sobie “w sper­so­na­li­zo­wa­nych warun­kach oświe­tle­nia i bez tego całe­go pośpie­chu” obej­rzeć. Musi­my jesz­cze przez dwie godzi­ny wał­ko­wać w stu­diu, czy jasno­sza­ry jest lep­szy od jasne­go sza­re­go. No i tu poja­wił się pro­blem, bo popo­łu­dniu oświe­tle­nie jest “prze­kła­ma­ne i nie daje peł­ne­go obra­zu”, więc musi­my się spo­tkać rano, bo to “klu­czo­we dla zamó­wie­nia”, a poza tym oni potem są strasz­li­wie zaję­ci. Czy­li mówiąc otwar­tym tek­stem – albo sta­ry pod­no­sisz rano dupę i mel­du­jesz się w fabry­ce, albo nie zamó­wi­my mebli. I całe to dwu­mie­sięcz­ne uże­ra­nie się pój­dzie w tak zwa­ne poetyc­ko pizdu.

Nie lubię szan­ta­ży, nie lubię wymu­sza­nia, nie lubię podej­ścia “pan i wład­ca” vs “pro­sty lud”, czy­li mówiąc krót­ko “nasz klient, nasz pan”. Ale na kon­cie było aku­rat pusta­wo, dziat­ki wychu­dzo­ne aku­rat nie mia­ły na nowe Air­ma­xy, więc scho­wa­łem dumę do kie­sze­ni. Ale uprze­dze­nie mi pozostało.

Umó­wi­li­śmy się na 8:00, bo dwie godzi­ny nam zej­dzie na pew­no, a prze­cież potem “cze­ka­ją na nas spra­wy, któ­rych prze­ło­żyć nie może­my”. Dzie­cio­ry ogar­ną­łem wcze­śniej niż zwy­kle, z cze­go szczę­śli­we nie były. Wal­ną­łem podwój­nie podwój­ną kawę, z cze­go nie było szczę­śli­we moje ciśnie­nie. Zamel­do­wa­łem się dziel­nie przed 8:00 w fabry­ce, przy­go­to­wa­łem wzor­ni­ki i cze­ka­łem. I cze­ka­łem. I cze­ka­łem. O 8:30 wysła­łem deli­kat­ne­go SMSa. O 9:00 zadzwo­ni­łem – nikt nie ode­brał. O 9:30 byłem już tak wkur­wio­ny, że zago­to­wał­bym wodę samym spoj­rze­niem. Chwi­lę po 10:00 pod stu­dio zaje­cha­ło Mon­deo, z któ­re­go wysia­dły japon­ki, dziw­ne spodnie, tym razem w jakieś fol­ko­we kwiat­ki i na koniec ich wła­ści­cie­le. Z butel­ką wody koko­so­wej w ręku.

Wyglą­da­li jak kupa nie­szczę­ścia z prze­wa­gą kupy, a wali­ło od nich prze­tra­wio­ną wódą jak z namio­tu na piel­grzym­ce. Z gra­cją zale­gli na krze­słach i raczej tępo popa­trzy­li na mnie czer­wo­ny­mi oczka­mi. Wyka­za­łem się współ­czu­ciem. I empa­tią się wykazałem.

- Cięż­ka noc?

- O zią. Nawet sobie nie wyobra­żasz jaki był melanż. Możesz zro­bić nam kawy?

- Mam tyl­ko roz­pusz­czal­ną, może być?

- Osta­tecz­nie może, jak nie masz aero­pre­su. A masz brą­zo­wy cukier?

No przy­pad­kiem mam, ale mle­ka sojo­we­go już nie, bo jesz­cze mnie do koń­ca nie popier­do­li­ło, żeby lać to sztucz­ne gów­no do rów­nie sztucz­nej kawy roz­pusz­czal­nej. Posior­ba­li kawy, gad­ka o dupie Mary­nie i mówię:

- Dzi­siaj to już nie powal­czy­my, bo mam za 20 minut klien­tów na 10:30.

- Co?! To po co do nas wydzwa­niasz z same­go rana, sko­ro nie masz dla nas cza­su? My tu się zrywamy…

 

Tak, to była jedna z tych chwil.

Jakieś 25 tysię­cy lat temu po pro­stu zaje­bał­bym mu czymś cięż­kim w łeb, zabrał doby­tek mizer­ny i wybran­kę życia, coby ją wychę­do­żyć na kamie­niu. Nie wróć, TEJ wybran­ki nie zabrał­bym, bo też mizer­na, poza tym jak­by cywi­li­za­cja poszła do przo­du, ale i tak bez cięż­kich argu­men­tów się nie da.

- STOP!

- Co?…

- CICHO! Teraz mówię ja i pro­szę mi nie przerywać!

- Ale…

- NIE! Myślę, że czas naj­wyż­szy sobie pew­ne rze­czy usta­lić i powie­dzieć wprost, bo widzę, że nie do koń­ca się rozu­mie­my w zakre­sie naszej współ­pra­cy. Po pierw­sze – nie jeste­śmy na “ty”, nigdy nie byli­śmy i nie będzie­my. Nie lali­śmy do jed­nej pia­skow­ni­cy ani nie pili­śmy wspól­nie jabo­li za szko­łą. Po dru­gie – pra­cu­ję w okre­ślo­nych godzi­nach i to, że robi­łem dla Was wyją­tek nie zna­czy, że to nie jest jed­nak wyją­tek. Po trze­cie – jeśli się uma­wia­cie ze mną POZA godzi­na­mi pra­cy, to MACIE być punk­tu­al­nie, albo dać mi znać wcze­śniej, że nie będzie­cie, bo ja nie zapu­ści­łem korze­ni przy biur­ku i mam życie pry­wat­ne. Nie po to rano prze­wra­cam wszyst­ko w domu do góry noga­mi i zry­wam wszyst­kich dużo wcze­śniej, żeby tu być na ósmą, jak się umó­wi­li­śmy, żeby­ście mi teraz na kacu opo­wia­da­li, jakie wczo­raj było zaje­bi­ste picie. Jeże­li Wy nie może­cie poprze­sta­wiać sobie Waszych spraw, żeby zapro­jek­to­wać Waszą kuch­nię, to ja tym bar­dziej nie mam zamia­ru prze­sta­wiać swo­ich. Po czwar­te – mamy wobec sie­bie TYLKO i AŻ obo­wiąz­ki prze­wi­dzia­ne umo­wą i jeśli macie zamiar wpa­dać tu, żeby sobie poga­dać, to sor­ki, ale ja nie mam cza­su na takie sobie pier­do­lo­lo przy kaw­ce. Buja­my się z tą kuch­nią dwa mie­chy i dalej jeste­śmy z ciem­nej dupie, więc czas skoń­czyć temat albo w jed­ną stro­nę, albo w dru­gą i nie zwil­żać się jakoś szcze­gól­nie nad tym, czy ma być jasno­sza­ro czy jasno sza­ro, bo i tak nikt na to za mie­siąc nie zwró­ci uwa­gi. Ja mam za chwi­lę klien­ta, więc musi­my się umó­wić na następ­ny ter­min i kon­kret­nie docią­gnąć pro­jekt do koń­ca. Jutro o 10:00 może być?

- Nie wiem, sprawdzę…

- Tak czy nie?

- OK, może być.

Trzy dni póź­niej pod­pi­sa­li­śmy umo­wę, meble zmon­to­wa­ne, reali­za­cja zakoń­czo­na, klien­ci zado­wo­le­ni i roz­li­cze­ni, wła­śnie pod­pi­sa­łem umo­wę z inny­mi, któ­rzy tra­fi­li do nas z ich polecenia.

 

Bo cytu­jąc kla­sy­ka: “przy­cho­dzi kie­dyś taki czas, gdy albo trze­ba srać, albo oswo­bo­dzić wychodek.”

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close