Są na świecie rzeczy, na które nie poradzi największy nawet twardziel. Nawet Krzysztof Rutkowski nie da rady. Ani Putin Władimir. Nawet Chuck Norris podrapie się po brodzie i zalegnie w niemocy na wyrku. To moi drodzy nazywa się choroba. Albo przeziębienie. Zamiennie można też użyć słowa zaraza. Jednym słowem małe stworzonka niewidoczne gołym okiem robią nam rozpierduchę w głowie, nosie, gardle i właściwie wszędzie. Na szczęście walczą z nimi inne niewidoczne gołym okiem stworzonka i dlatego Twój organizm to teraz pole jebitwy.
Dlatego czujesz się do dupy. Bo cieknie Ci z nosa jak z sikawki strażaka, chociaż nos zapchany jak parkingi na Rynku i krople pomagają tylko na chwilę. Bo gardło pali tak, jakby Cię ktoś na siłę wściekłymi psami napoił, ale takimi bez malinowego soku babuni. Bo łeb napieprza tak, jakby w środku stado krasnali w pełnej zbroi płytowej i w glanach ganiało się w berka. Bo oczy pieką, łzawią i wyglądają jak po tygodniowym tangu z tequilą. Bo wszystkie mięśnie bolą jak po upojnym weekendzie z Chodakowską. Bo masz wszystkiego dość.
Bo jesteś chory.
Jak to prawdziwy facet, a nie jakaś tam popierdółka w rurkach, muszę się nad sobą poużalać, kiedy jestem chory. W życiu faceta nie ma czegoś takiego jak lekkie przeziębienie. To od razu jest mutacja wirusa ebola z kiłą wędrowniczką. I taki facet cierpi straszliwie i cały świat musi o tym wiedzieć. I mu współczuć. Znaczy konkretniej mi współczuć. I dlatego wszelkie wyrazy poparcia, współczucia, poklepania po pleckach i przelewy w Euro mile widziane w komentarzach poniżej.
Bo co robić kiedy jesteś chory?
Poza oczywiście zdrowieniem, łykaniem piguł, mleczka z czosnkiem i miodem, kanapek z dużą ilością cebuli oraz leżeniem w wyrku? No i poza wietrzeniem, bo taka czosnkowo-cebulowa atmosfera kłopotliwa jest towarzysko. Nie wiesz? To ja Ci podpowiem, bo ja dobry człowiek jestem i nawet w niemocy służę bliźnim (wyrazy wdzięczności również w komentarzach – nie bójcie się, zmieszczą się wszystkie). Podpowiem Ci, bo to wszystko są rzeczy, za którymi tęsknię i może mi trochę ulży na ciele i duszy.
Kiedy prowadzisz własną firmę…
…to popylasz radośnie do pracy, bo nikt za Ciebie roboty nie zrobi, faktury się same nie popłacą, a coś takiego jak zwolnienie lekarskie na własnej działalności gospodarczej i wypłata świadczeń z ZUS’u to może i ktoś widział, ale to było dawno, dawno temu, w odległej galaktyce (MałaŻonka przez 10 lat RAZ, JEDEN RAZ wzięła zwolnienie na opiekę nad Panem Tymońskim – ZUS nie wypłacił nic, bo UWAGA!! odprowadziła ZA WYSOKĄ składkę i im się nie zgadzało. Po pół roku przepychanek różnymi pismami odpuściliśmy). Łykasz prochy do leczenia słoni, syropki w stężeniu większym niż procentów ma ruski spirytus i dziękujesz Bodziu, że jesteś mniej więcej obrobiony ze zleceniami i nikt Cię nie ściga na gwałt i na rety.
Kiedy jesteś na etacie…
…to przynosisz pracodawcy L4 i masz wyjebane. Zwłaszcza jak pracujesz w korpo, które to instytucje ostatnio chcą pokazać wszystkim ludzką, zamiast krwiożerczo-kapitalistyczną twarz i ustawiają się do swoich pracowników frontem przyjaznym, zamiast jak zwykle dupą. I co wtedy robić, kiedy możesz sobie wygodnie leżeć w łóżeczku, a wypłata na konto i tak wpadnie? Tak, wiem, że mniejsza, ale lepiej mieć 80% z czegoś, niż 100% z niczego, nespa?
Możesz leżeć…
…gapić się w sufit, rozmyślać, marzyć i nic nie robić. Stan, którego nie zaznałem od… Chyba od nigdy. Ale chyba bym chciał spróbować. Ciekawe, ile bym wytrzymał? Obstawiam dwa dni, góra cy.
Możesz poczytać zaległe książki…
…które zalegają na półce od Bożego Narodzenia chyba. I to chyba nie tylko ostatniego. Dwie części “Kłamcy” i wszystkie “Chłopców” Jakuba Ćwieka, dwie części “Wojny w świetle dnia” i “Tron z czaszek” Petera V. Bretta, “Żołnierze grzechu” i wszystkie części “Pomnika cesarzowej Achai” Ziemiańskiego i cała sterta innych. Ba, gdybym się bardzo nudził, to może wreszcie przeczytałbym cały “Zmierzch”, który Małażonka dostała ode mnie pod którąśtam choinkę. Ale wątpię – ten poziom nudy jest zbyt toksyczny i zabiłby mnie szybciej, niż czytanie o świecących wampirach.
Możesz obejrzeć zaległe filmy…
…które miałeś obejrzeć już dawno. Albo które miałeś obejrzeć niedawno.
Na przykład taki z Seagalem: “Mercenary: Absolution” przetłumaczony przez wybitnego tłumacza na “Człowiek zasad”. Który to film jest kręcony np. w Rumunii, bo tam dużo taniej. A że dużo taniej, to widać od razu po… właściwie po wszystkim. Nawet nie ma sensu opowiadać, o czym jest ten film, bo fabuła wymyślała się w trakcie. Seagal się upasł chyba nawet bardziej ode mnie, zapuścił sobie kozią bródkę, żeby nie było widać potrójnego podbródka, ciągle łazi w za dużym płaszczu, żeby nie było widać figury medytującego Buddy, a leje się tak tragicznie, że zastanawiałem się, jakim cudem w ogóle trafia tych kolesi.
No i przybrał groźne imię Alexander, które to groźne imię oraz groźny płaszcz i groźną kozią bródkę przybrał jeszcze w dwóch innych filmach – “A good man” czyli po naszemu “W imię zasad” (skurwysynu… – wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać przed zacytowaniem naszego swojskiego twardziela Maurera Franca) oraz “Force of Execution” czyli po naszemu “Demonstracja siły”. To już nawet nie jest kino klasy D, to jakieś na oko Ź. Jeżeli dziecięciem będąc kochałeś Nico, to nie oglądaj tego, jak Twój idol się stoczył. A toczy się w tym płaszczu i toczy… i toczy… A ja nie wiem, czy majaczę z gorączki, czy po prostu te filmy są naprawdę takie złe.
Możesz też wrzucić na ruszt innego bohatera kina kopanego końcówki poprzedniego stulecia, czyli niejakiego Jeana-Claude’a Van Damme’a w filmie “Pound of flesh” zwanym po naszemu “Krwawy biznes”. W przeciwieństwie do spaślaka Seagala ten zachował wyśmienitą formę. Gdzieśtam nawet świeci gołym tyłkiem i powiem szczerze – zazdroszczę. Koleś ma 55 lat i wygląda o niebo lepiej, niż większość dużo młodszych facetów. Wliczając niestety mnie. Wygląda też lepiej, niż grające w tym filmie laski. Nie ratuje to słabego filmu, ale przynajmniej nie odczuwałem odczucia żenady. Bo koleś dalej w ryj dać może dać. No i na sam koniec mamy nieoczekiwany koniec, w którym… A nie będę Wam jeszcze bardziej psuł ambitnego seansu. Fabuły nie ma co opisywać, bo streszcza się do: Van Damme jest zebeściak-ktoś mu podpadł-nakopał temu komuś do dupy-koniec. W sumie nie polecam, jeśli ktoś ma coś ciekawszego do roboty, ale z drugiej strony, co w ciężkiej chorobie innego robić, niż tracić czas?
Ja go straciłem jeszcze na kolejną niepotrzebną część “Uniwersalnego żołnierza” czyli “Universal Soldier: Day of Reckoning”. To już nawet nie jest odgrzewany kotlet. To jest kotlet zrobiony z krowy, która zdechła, którą ktoś pochował i którą ktoś odkopał. I ten kotlet ktoś raz już zjadł. Blueeee.
Możesz obejrzeć zaległe seriale…
…których już trochę wstyd nie mieć zaliczonych. “Strike Back”, “Agent Carter”, “Agenci T.A.R.C.Z.Y.”, “Gotham”, “The Walking Dead”, “Bez tajemnic” czy ostatni sezon “Supernatural”. To dobre seriale, więc doczekają się dobrych i osobnych recenzji. Prawdopodobnie w audio, co Wy na to? Chcielibyście mnie posłuchać?
A tymczasem zbieram się do pracy, bo sam sobie L4 nie przyniosę. A Wy mnie pocieszajcie i mi współczujcie.
To rzadki widok, kiedy mężczyzna przyznaje się do słabości, prawda?