Master of GEBERIT cz.1: miłe złego początki…

 

Gdzieś tak jakoś 11 lat temu dro­gą kup­na naby­łem wraz z Małą­Żon­ką miesz­ka­nie. Mie­li­śmy o tyle szczę­ście, że miesz­ka­nie było już urzą­dzo­ne i jako stu­den­cia­ki, a wła­ści­wie absol­wen­cia­ki z gołą dupą mogli­śmy sobie na goto­we wejść i zamiesz­kać. Nie będę teraz mówić za ile, żeby nie pod­no­sić ciśnie­nia śle­dzą­cym z zapar­tym tchem kurs fran­ka. Tak czy siak wła­ści­wie nic w nim nie robi­li­śmy, jedy­nie po pew­nym cza­sie wsta­wi­li­śmy zmy­war­kę, bo oby­dwo­je kocha­my zmy­wać. Naj­le­piej w zmy­war­ce wła­śnie. Kil­ka lat prze­ży­li­śmy sobie wsta­wia­jąc od cza­su do cza­su jakiś grat mniej wię­cej pasu­ją­cy do tych, któ­re już tam były i jakoś to zleciało.

Jeśli mnie jesz­cze nie znasz, to przy­po­mnę – mamy wraz z Małą­Żon­ką fir­mę, któ­ra zaj­mu­je się pro­jek­to­wa­niem wnętrz i wyko­ny­wa­niem mebli do tych­że. Ale że szewc bez butów cho­dzi i zawsze to klien­ci waż­niej­si niż wła­sne czte­ry kąty, więc przez kil­ka lat miesz­ka­li­śmy sobie w miesz­kan­ku tro­chę rodem z PRL. Aż wresz­cie doj­rze­li­śmy do decy­zji, że war­to by tu jako tako ogar­nąć, bo tu tera taka tro­chę wio­cha jakby.

I korzy­sta­jąc z wła­snych środ­ków, umie­jęt­no­ści i talen­tu wzię­li­śmy się do robo­ty (a wła­ści­wie mnó­stwa talen­tów – pamię­taj­cie, kie­dy będzie­cie robić remont i zało­ży­cie sobie jakiś budżet, to od razu wsadź­cie w naj­bar­dziej śmier­dzą­cą skar­pe­tę jesz­cze z 10% na czar­ną godzi­nę, a naj­le­piej poczy­taj­cie moje rady o urzą­dza­niu wnętrz). Na pierw­szy rzut poszła kuch­nia i oko­li­ce, łazien­ki i oko­li­ce odło­ży­li­śmy na następ­ny rok. Trzy lata póź­niej, czy­li wła­śnie teraz wzię­li­śmy się za odra­bia­nie zaległości.

Zało­że­nia bar­dzo pro­ste – nie kuje­my kafli, robi­my wszyst­ko jak naj­szyb­ciej i jak naj­mniej­szym kosz­tem. To było 15 sierp­nia. Mamy paź­dzier­nik. Bo w mię­dzy­cza­sie spo­ro się zmie­ni­ło, ale nie uprze­dzaj­my faktów.

Jed­na z firm, z któ­rą współ­pra­cu­je­my przy­nio­sła nam feno­me­nal­ną far­bę – moż­na nią malo­wać wła­ści­wie wszyst­ko, zacho­wu­je się far­ba olej­na, któ­rą się kie­dyś malo­wa­ło lam­pe­rie (jak nie pamię­tasz albo nie wiesz, co to jest lam­pe­ria, to masz za mało lat, żeby czy­tać tego blo­ga ze zro­zu­mie­niem), ale jest przy­jem­nie dla oka saty­no­wa (to takie dizaj­nu­cho­we okre­śle­nie mato­we­go). Do tego zmy­wal­na ponoć 5.000 razy, czy­li przy naszym zami­ło­wa­niu do sprzą­ta­nia zetrze się gdzieś w poło­wie następ­nej epo­ki lodow­co­wej. Decy­zja pro­sta – malu­je­my kafle i będzie tak tro­chę struk­tu­ral­nie, tanio i szyb­ko, bo opier­dzie­lić łazie­necz­kę w blo­ku wał­kiem do malo­wa­nia to moż­na w prze­rwie na kawę.

No niby tak, ale demon­taż sta­rych mebli, umy­wal­ki, grzej­ni­ka, para­wa­nu, wszyst­kich półe­czek i wie­szacz­ków zajął pół dnia. Dru­gie pół zaję­ło okle­ja­nie taśmą papie­ro­wą wszyst­kich kra­wę­dzi i wresz­cie przy­szło malo­wa­nie. Po malo­wa­niu farb­ka sobie schła jakieś 2–3 godzi­ny i moż­na było poło­żyć następ­ną war­stwę. Następ­nych warstw trze­ba było dać pew­nie ze trzy, żeby wszyst­ko ład­nie pokryć. W cza­sie schnię­cia Mała­Żon­ka wpa­dła na pomysł, że sko­ro wszyst­ko i tak ścią­gnię­te, to Jej się podo­ba czar­ny kibe­lek i czar­na umy­wal­ka. Do tego czar­na bate­ria, czar­na słu­chaw­ka do prysz­ni­ca i czar­ne wstaw­ki w meblach. Bo to jest tren­di, dże­zi i dizajn. Czar­no to widzę, ale niech będzie. Głu­pi byłem, ale nie uprze­dzaj­my fak­tów. Wszyst­ko zro­bię sam, bo sie umi, ale kibla wymie­niać nie będę, bo się nie umi. Zadzwo­ni­li­śmy do zna­jo­me­go, któ­ry remon­tu­je nasze pro­jek­ty klien­tom, coby pomógł, ale że facet zapra­co­wa­ny, to kole­gę polecił.

Czar­ny kiblu z czar­nu desku do nas dotarł, czas na dekom­po­zy­cję sta­re­go gebe­ri­tu i nową kom­po­zy­cję z czar­nym jego mać akcen­tem na środ­ku bia­łej, świe­żo poma­lo­wa­nej cud-farb­ką ścia­ny. I tu poja­wia się kole­ga nasze­go znajomego.

 

Na potrzeby narracji nazwijmy go Marianu wraz z pomocniku, nazwijmy go Romanu.

Maria­nu zaro­bio­ny jest, więc na obiek­cie zamel­do­wał się dopie­ro o 19:00.

Prze­cież kibel to się rach-ciach zmie­nia, tu dwie panie śrub­ki, tam dwie panie rury, sili­ko­nek panie, sru i goto­we. Panie.

Zna­czy naj­pierw goto­we, a potem dopie­ro moż­na sru. Na dzień dobry mały zonk – Maria­nu ma łapę pra­wą w gip­sie, bo się szla­ja po złym kwa­dra­cie, a wła­ści­wie po trój­ką­cie (wro­cła­wia­nie wie­dzą, o co kaman), a to podob­no nie­zdro­wo. Do tego kla­ta napom­po­wa­na, wrzo­dy pod pacha­mi i gło­wa bez­wło­sa. Czy w dre­si­wie przy­szedł tego nie pamiętam.

Tutaj taki mały wtręt – we łbie mi się nie mie­ści, jak moż­na jechać do klien­ta coś zro­bić, nie będąc w sta­nie tego zro­bić już na wej­ściu. Ale nic to – Maria­nu twar­dy jest, nie pęka, “ja lubię wyzwa­nia”, a w ogó­le taki sracz to ja po omac­ku lewą nogą, no praw­dzi­wy Master of GEBERIT. Pomoc­nik Maria­nu, czy­li Roma­nu, jakiś taki cichy jest i nie­po­zor­ny, ale za to obie ręce ma bez gipsu.

Nie powiem, ścią­ga­nie sta­re­go kibla zaję­ło im góra kwa­drans. Następ­ny kwa­drans zaję­ło im oglą­da­nie nowe­go kibla.

Bo ten kibel to jakiś dziw­ny jest. I czar­ny. Bo moco­wa­nia jakieś insze. Bo jakiś taki kwa­dra­to­wy. Bo jakiś taki… czar­ny (rasi­sta?).

No nic to, chło­pa­ki wie­sza­ją. To ja dziel­nie sta­ry kibel sru do pudła, 7 pię­ter w dół, pudło grzecz­nie posta­wi­łem przy kon­te­ne­rze i wra­cam na górę. I na wej­ściu już sły­szę, że stę­że­nie kurew nagle wzro­sło i atmos­fe­ra się zagęściła.

Tutaj taki mały wtręt – we łbie mi się nie mie­ści, jak moż­na jechać blu­zga­mi przy klien­cie. Gdy­by któ­ryś z moich chło­pa­ków pod­czas mon­ta­żu mebli pozwo­lił­by sobie na tego typu zacho­wa­nie, to dostał­by ode mnie takie­go strza­ła, że by mu się komu­nij­ną her­ba­tą odbi­ło. Ale widać Maria­nu nor­my ma bar­dziej wyśru­bo­wa­ne, niż moje, więc joby lecą gęsto i namięt­nie. Naj­czę­ściej w stro­nę kibla czar­ne­go, śrub dziw­nych i Roma­nu zastrachanego.

I nagle sły­szę, że on nie ma klu­cza, któ­rym może wkrę­cić śru­by, któ­rych to śrub dodat­ko­wo nie bar­dzo może zało­żyć, bo ma rękę w gip­sie i mu nie prze­ła­zi przez dziu­rę, bo:

ten kibel to jakiś dziw­ny jest. I czar­ny. Ma pan może klucz oczko­wy 19-kę?

Tutaj taki mały wtręt – we łbie mi się nie mie­ści, jak moż­na jechać do klien­ta coś zro­bić i nie zabrać potrzeb­nych narzę­dzi. Bo to prze­cież nor­ma, że każ­dy ma w domu mały warsz­tat roz­kła­da­ny i jak trze­ba, to wycią­gnie klucz oczko­wy 19-kę z szu­fla­dy na skar­pet­ki, nie? Przed ocza­mi mam jed­nak wizję poran­ne­go siku robio­ne­go do wan­ny i tłu­ma­cze­nia moje­mu 5‑latkowi, że takie sika­nie to nor­ma, a kible to wiszą tak w sumie bar­dziej dla ozdo­by. Wsia­dam więc w furę, jadę do fir­my i przy­wo­żę gościo­wi zestaw oczko­wy od 8‑ki do 23-ki. W tym 4 grze­chot­ki, jak­by chciał się pobawić.

Wra­ca­my do adre­mu, czy­li zakła­da­nia kibla. Śru­by uda­ło się zało­żyć dzię­ki spraw­nym, zgrab­nym i nie­za­prze­czal­nie ponęt­nym rącz­kom Małej­Żon­ki, któ­ra wsa­dzi­ła tam gdzie trze­ba to co trze­ba i nawet zakrę­ci­ła jak trze­ba. Maria­nu jedy­nie dokrę­cił lek­ko klu­czem moim i zabrał się za sili­ko­no­wa­nie, bo prze­cież fahof­f­cu on jest i nie zosta­wi tak bez fugi. Ścia­na bia­ła, kibel czar­ny, więc ambit­nie stwier­dził, że fuga będzie czar­na. Jeśli zaświ­ta­ła wam w gło­wie myśl, że zaraz pad­nie pyta­nie: Ma pan czar­ny sili­kon? to gra­tu­lu­ję – Sher­lock Hol­mes się przy Was chowa.

Po arty­stycz­nym uje­ba­niu bia­łej ścia­ny czar­nym sili­ko­nem dooko­ła gebe­ri­tu Maria­nu stwier­dził, że jed­nak walo­ry este­tycz­ne prze­ma­wia­ją na korzyść sili­ko­nu bia­łe­go, więc noży­kiem, zgrab­nie i spraw­nie zdra­pał ścia­nę dooko­ła kibla razem z far­bą do gołe­go kafla. Na jakieś 5 cm dooko­ła kibla. Tej wiel­ko­ści fugi to nawet ja nie potra­fię zro­bić, ale ja nie jestem fahof­f­cu, nie? Jeśli zaświ­ta­ła wam w gło­wie myśl, że zaraz pad­nie pyta­nie: Ma pan bia­ły sili­kon? to gra­tu­lu­ję – Krzysz­tof Rut­kow­ski też się chowa.

Na zega­rze wybi­ła mniej wię­cej 22:00, kie­dy bia­łe­go sili­ko­nu fuga okrą­ży­ła kibel i zda­wać by się mogło, że to koniec. Ale nie, gdyż ponie­waż oka­za­łem się być zła­ma­sem kuta­nym i powie­dzia­łem Maria­nu, żeby tak testo­wo spu­ścił wodę w nowym czar­nym kiblu. Nie wiem, jak on to zro­bił, ale woda spusz­czo­na w kiblu wypu­ści­ła się pod kiblem. I pod ciśnie­niem. Dużym. Ciśnie­nie mi się też pod­nio­sło (wizja 5‑latka z trau­mą w oczach sika­ją­ce­go do wan­ny i potem kolej­nych 15 lat leże­nia na kozet­ce psy­cho­lo­ga i opo­wia­da­nia o trud­nym dzie­ciń­stwie), więc mówię do Maria­nu, żeby ścią­gał mi to migiem, póki sili­kon nie zasechł, a Roma­nu niech popy­la 7 pię­ter w dół, bo może przez te 3 godzi­ny nikt sobie jesz­cze nie poży­czył kibla w kar­to­nie. Jak mówi­łem, Roma­nu wątły był i jakiś nie­po­zbie­ra­ny, więc sam pole­cia­łem jak Sokół Mil­le­nium i przy­tar­ga­łem kibel z powro­tem na górę celem dania mu powtór­nej szan­sy. Sta­ry kibel zawisł na swo­im sta­rym miej­scu, nowy kibel w pudle wylą­do­wał na balkonie.

Po krót­kim śledz­twie Maria­nu stwier­dził, że rura jest za krót­ka, bo ten kibel to jakiś dziw­ny jest. I czar­ny. Więc umó­wi­li­śmy się, że naza­jutrz sko­ro świt, czy­li ok. 19:00 Maria­nu poja­wi się na obiek­cie z dłuż­szą rurą. I pew­nie z Romanu.

Tymi oto sło­wy poże­gnał nas i pozo­sta­wił peł­nych nadziei na lep­sze jutro. Bo jutro wszyst­ko będzie dobrze.

A nie było, o czym prze­czy­tasz w czę­ści dru­giej tego story…

 

 

Fot: foto­lia, autor: tie­ro


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close