Master of GEBERIT – kończ Waść, wstydu oszczędź…

 

Nie, wbrew temu, co na obraz­ku powy­żej, przy­go­da moja i moje­go dziw­ne­go czar­ne­go kibla z fahof­f­cu Maria­nu wca­le nie skoń­czy­ła się szczę­śli­wie, ani tym bar­dziej nie skoń­czy­ła się trze­cie­go wie­czo­ru. Jakoś tak nato­miast opu­ścił mnie nastrój na to, żeby każ­de spo­tka­nie osob­no opo­wia­dać, bo to dobre przy bro­war­ku, jako całość do się pośmia­nia, ale w odcin­kach do czy­ta­nia może znu­dzić okrut­nie. Dla­te­go po czę­ści pierw­szej wal­ki z gebe­ri­tem oraz po czę­ści dru­giej wal­ki z gebe­ri­tem nad­cho­dzi czas pod­su­mo­wań tej nie­rów­nej walki.

Z gebe­ri­tem.

 

Marianu trzeciego wieczora zjawił się jak zwykle z Romanu i jak zwykle koło 19:00.

Ilość kurew na m² prze­kra­cza­ła zwy­kłe stę­że­nie w przy­ro­dzie, ale po dziel­nej wal­ce uda­ło im się tak zamon­to­wać kibel czar­ny (i dziw­ny), że nic nie cie­kło. Może to dla­te­go, że nie dzia­ła­ła spłucz­ka po prze­pro­wa­dzo­nych przez Maria­nu eks­pe­ry­men­tach? Trze­ba było ręcz­nie dopy­chać taki dżinks, bo ina­czej woda się lała cały czas. Ale tu jest tric­ky part – nie lała się do musz­li, tyl­ko… wła­śnie, nikt nie wie gdzie. Mam nadzie­ję, że za czas jakiś nie odwie­dzi mnie sąsiad z dołu, że mu przy oka­zji wymia­ny kibla zro­bi­łem akwa­rium w obni­ża­nym sufi­cie. Zaję­ło to wie­czór jeden. Następ­ne­go dnia Maria­nu miał nas nawie­dzić i napra­wić spłucz­kę, na któ­rej prze­pro­wa­dzał podej­rza­ne eksperymenta.

Zja­wił się u nas jakiś tydzień póź­niej, bo co to za róż­ni­ca dzień czy tydzień, czas jest względ­ny. W mię­dzy­cza­sie ścią­gnę­li mu gips i w mię­dzy­cza­sie mnie nie było, bo mie­li­śmy zle­ce­nie we Fran­cji, któ­re oczy­wi­ście musia­łem koń­skim okiem paść, więc tydzień mnie nie było. Czy­li rela­cji z pierw­szej ręki nie będzie.

 

Ale będzie podsumowanie roboty fahoffcu i co z tego wynikło.

Po powro­cie przy­wi­ta­ła mnie wia­do­mość, że trze­ba kuć cała ścia­nę za kiblem, i wsta­wiać nowy ste­laż do gebe­ri­tu, bo po eks­pe­ry­men­tach Marianu:

spłucz­ka jest nie­na­pra­wial­na, zro­bio­na w jakiś magicz­ny spo­sób meto­dą maca­je­wa przez jakie­goś domo­ro­słe­go hydrau­li­ka jak z koziej dupy rakiet­ni­ca i on nie wie, jak ją napra­wić. I to nie on ją zje­bał, tyl­ko zje­ba­na była – to nic, że dzia­ła­ła, to była kwe­stia cza­su, kie­dy pad­nie. W sumie to nam ura­to­wał życie, bo jak­by trza­snę­ła kie­dyś w nocy, to byśmy zala­li 7 pię­ter w dół.

Dodat­ko­wo oka­za­ło się, że kibel jest zało­żo­ny krzy­wo i kie­dy sobie walę klo­ca, to się czu­ję jak­bym sie­dział na kiblu na Tita­ni­cu chwi­lę po tym, jak dostał strza­ła od góry lodo­wej i pły­nę­ło mu się lek­ko pod sko­sem. Czy­li w per­spek­ty­wie kucie i remont na całe­go, bo prze­cież nowe­go ste­la­ża przez ist­nie­ją­cą ścia­nę wsta­wić się nie da, praw­da? Mając w pamię­ci zało­że­nie, że robi­my drob­ny lifting szyb­ko i bez grub­szych prac poczu­łem się lek­ko zała­ma­ny. Bo prze­cież kto to wszyst­ko będzie sku­wał i wyno­sił? Macie 5 prób, zgadujcie.

Kupi­li­śmy niski ste­laż pod gebe­rit (bo przy oka­zji stwier­dzi­li­śmy, że jak już robi­my roz­pier­du­chę, to sobie zro­bi­my nad nim więk­sza szaf­kę). Niski ste­laż jest z defi­ni­cji droż­szy (to logicz­ne prze­cież, że jak na coś idzie mniej mate­ria­łu, to musi być droż­sze, nie?), ale na szczę­ście zadzia­ła­ły nasze umo­wy han­dlo­we, więc nie zała­ma­łem się do resz­ty kosz­ta­mi “drob­ne­go liftin­gu”. Umó­wi­li­śmy się z Maria­nu, że wpad­nie, roz­wa­li sta­rą ścia­nę, wsta­wi nowy ste­laż, powie­si kibel, tym razem pro­sto i pój­dzie sobie w przy­sło­wio­we piz­du, bo te wszyst­kie gebe­ri­to­we wnętrz­no­ści ja już sobie przy­kry­ję szaf­ką. I to wszyst­ko zro­bi za jedy­ne 4 stó­wy – pro­mo­cja, nie?

Za pięk­ne, żeby było moż­li­we? No wła­śnie – dzień przed umó­wio­nym ter­mi­nem zadzwo­nił do Małej­Żon­ki, że musi naszą kiblo­wą rewo­lu­cję prze­ło­żyć o jeden dzień. A w ogó­le to mu się auto zdup­czy­ło i czy ja mogę przy­je­chać na budo­wę gdzie jest i prze­wieźć mu narzę­dzia na budo­wę gdzie ma być (czy­li w sumie chy­ba do nas, ale co mu potrzeb­ne poza młot­kiem do roz­wa­le­nia ścia­ny?). A jesz­cze lepiej, jak­bym już skuł ścia­nę i wyniósł gruz, bo tak będzie szyb­ciej, a on tyl­ko przy­je­dzie i zamon­tu­je ste­laż. Oczy­wi­ście wszyst­ko w umó­wio­nej cenie 4 stówy.

I w tym momen­cie mi się ula­ło. Tym razem ja prze­kro­czy­łem dopusz­czal­ne stę­że­nie kurew na m², zadzwo­ni­łem do nasze­go zna­jo­me­go od remon­tów i tro­chę się wyzew­nętrz­ni­łem, co nam za jemio­ła pode­słał, bo nie dość, że koleś leci w bola jak zor­ro, to jesz­cze mam za nie­go robo­tę odwa­lać. Zna­jo­mek obie­cał ode­rwać na jeden dzień od robo­ty czło­wie­ka ze swo­jej eki­py, ale dopie­ro za kil­ka dni, bo wcze­śniej nie da rady. STARY, POCZEKAM, WSZYSTKO TYLKO NIE MARIANU!!!

W mię­dzy­cza­sie poszpe­ra­łem w necie i oka­za­ło się, że taki ste­laż to się pro­sto mon­tu­je, tyl­ko dokład­nie pion-poziom trze­ba zła­pać. Tu aku­rat żaden pro­blem, bo my do mon­ta­żu mebli mamy takie faj­ne lase­ro­we cuda na kiju, co to nie dość, że pisz­czą, to jesz­cze gada­ją, więc stwier­dzi­łem, że spró­bu­ję całą robo­tę zro­bić sam. Naj­wy­żej, jak się nie uda, to przy­tup­ta eki­pant zna­jo­me­go i po mnie poprawi.

Kafle nad gebe­ri­tem sku­łem do pozio­mu przy­ci­sku, a raczej dziu­ry po nim (pamię­ta­cie – eks­pe­ry­men­ty i dok­tor Maria­nu?). Popa­trzy­łem sobie na zje­ba­ną i nie­na­pra­wial­ną podob­no spłucz­kę. Tknę­ło mnie i wsta­wi­łem takie JEDNO coś, co wyglą­da­ło jak­by paso­wa­ło w takie DRUGIE coś. I paso­wa­ło. I spłucz­ka zadzia­ła­ła. I nie trze­ba było kuć.

Gdy­by nie to, że już pół ścia­ny sku­te, to bym się ucie­szył. Na szczę­ście i tak plan był taki, że wszyst­ko przy­kry­wa­my szaf­ką i imi­ta­cją fron­tu, więc tra­ge­dii nie było. Wyszło zacnie i nawet twa­rzo­wo. Jedy­nie jakoś tak do kibla boję się podejść, bo cią­gle pozio­mu nie trzy­ma i dalej sra­jąc czu­ję się jak DiCa­prio na Titanicu.

I tyl­ko się zasta­na­wiam – ja się tro­chę na tych wszyst­kich rur­kach-srur­kach znam. Jak trzy­mać mło­tek czy klucz fran­cu­ski też wiem. Ale co ma zro­bić np. samot­na mat­ka z dwój­ką małych dzie­ci, któ­rej taki fahof­f­cu zro­bi w kiblu roz­pier­du­chę i jesz­cze ją za to ska­su­je, jak za mokre żyto? Skąd się tacy par­ta­cze bio­rą? I jak to jest, że w dobie inter­ne­tu mają w ogó­le rację bytu?

Te wszyst­kie prze­my­śle­nia pro­wa­dzą mnie do dwóch wnio­sków. Nawet jeśli ktoś kogoś pole­ca, to dobrze jest mu patrzeć na ręce.

Ale naj­le­piej chy­ba zro­bić same­mu, bo jak facet nie umie zmie­nić w domu kolan­ka albo wkrę­cić wkrę­ta, to jest po pro­stu dupą, nie face­tem. Może nie mieć cza­su, może nie chcieć, może nie lubić, ale umieć musi.

O!

 

 

Fot: foto­lia, autor: Iri­sArt


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close