Master of GEBERIT cz. 2: niestety nie ostatnia

 

Poprzed­ni odci­nek sagi o wal­ce z kiblem zakoń­czył się roz­sta­niem z fahof­f­cu Maria­nu i jego pomoc­ni­ku Roma­nu z jasno­ścią w ser­cu i nadzie­ją na dzień następ­ny. Obie­cał kupić rurę dłuż­szą, coby gów­no nie wycie­ka­ło ani woda, przy­wieźć klu­cze oczko­we, coby nie musieć sępić u mnie i kibel wresz­cie zawie­sić jak trza, bo mu taki kibel czar­ny gebe­rit (i dziw­ny) nie będzie pluł w twarz, ani dzie­ci mu ger­ma­nił. Ten dzień przy­wi­tał mnie ule­wą, ale jakoś humo­ru mi nie popsuł, bo prze­cież wie­czo­rem będę miał wresz­cie zamon­to­wa­ny pięk­ny czar­ny kibel. I dziwny.

 

Jedynie jakieś takie dziwne przeczucie mnie męczyło, że za bardzo się cieszę, a za mało martwię.

Kie­dyś nie zawie­rzy­łem intu­icji i przez to nie zosta­łem milio­ne­rem, więc pro­fi­lak­tycz­nie wysko­czy­łem do hur­tow­ni hydrau­licz­no-wodo­cią­go-kana­li­za­cyj­nej, gdzie zazwy­czaj kupu­je­my róż­ne węży­ki i prze­dłuż­ki potrzeb­ne np. pod­czas mon­ta­żu mebli w kuch­ni. Poka­za­łem dziel­ne­mu sprze­daw­czy­ko­wi rurę od gebe­ri­tu, że niby za krót­ka i kaza­łem sobie przy­nieść dłuż­szą. Ta dłuż­sza mia­ła dobre pół metra i 2 stó­wy na met­ce, bo oka­zu­je się, że cięż­ko są dostęp­ne takie rury nie­stan­dar­do­we. Zła­pa­łem się za łeb, bo kibel czar­ny (i dziw­ny) kosz­to­wał led­wie ponad 6 stów z wol­no opa­da­ją­ca deską (też czar­ną), a tu rura do nie­go 2 paki?? Ponie­waż ja sta­ły klient jestem, to zeszli mi do 140 PLNów. Rzu­ca­jąc pod nosem sło­wa powszech­nie uzna­ne za obraź­li­we spa­ko­wa­łem rurę i wró­ci­łem do domu.

Minę­ło kil­ka strza­łów zni­kąd i zadzwo­nił do mnie fahof­f­cu Maria­nu przy­tło­czo­ny cię­ża­rem zada­nia, jakie­go się pod­jął, bo:

był w OBI dwóch Casto­ra­mach Prak­ti­ke­rze i pra­wie już jechał do Ler­ła­Mer­lę i nigdzie nie ma takiej dłu­giej rury i on już nie wie gdzie kupić ale chy­ba musi Pan do pro­du­cen­ta kibla czar­ne­go (i dziw­ne­go) napi­sać żeby rurę dosłał bo nigdzie dostać nie moż­na i on już nie wie i pew­nie dzi­siaj nic z tego nie wyj­dzie i on nie przyj­dzie.

Bło­go­sła­wiąc moją intu­icję, spo­koj­ny jak kwiat loto­su na tafli jezio­ra powie­dzia­łem Maria­nu, że: 

rurę naby­łem więc niech się tur­bu­je i wbi­ja do mnie na kwa­drat cze­kam o 19:00 bo nie mam gdzie srać i niech nie wali w bola bo jak mnie przy­pi­li to mu nasram na wycie­racz­kę i i jesz­cze zadzwo­nię do drzwi i popro­szę o papier.

Lep­sza siła argu­men­tu niż argu­ment siły, nie?

 

W okolicach 19:00 zadzwonił do drzwi Marianu z Romanu, obaj jacyś tacy smutni.

Mia­łem deli­kat­ne déjà vu, bo zno­wu sta­ry kibel ścią­gnę­li w try miga i zno­wu zaczę­li psio­czyć na kibel dziw­ny (i czar­ny). Maria­nu zaczął kom­bi­no­wać z rurą dłu­gą, że za dłu­ga i on nie ma czym ściąć.

Ma pan może fle­xę, albo osta­tecz­nie brzeszczot?

Mając świe­żo w pamię­ci jego bra­ki w zaopa­trze­niu wska­za­łem z uśmie­chem skrzy­necz­kę narzę­dzio­wą i kaza­łem mu się obsłu­żyć. Nie wykrę­ci się skubaniec!

Na moją wyraź­ną suge­stię popar­tą soczy­stą kur­wą potu­pał na bal­kon cia­chać rurę, bo z doświad­cze­nia wiem, że potem te wszyst­kie pla­sti­ko­we niby-opił­ki są wszę­dzie, od butów zaczy­na­jąc, a na poście­li koń­cząc. Deli­kat­nie zasu­ge­ro­wa­łem rów­nież, że rura droż­sza jest niż zło­to i dia­men­ty, więc jak mu się utnie za dużo, to ja mu tę ucię­tą wsa­dzę w dupę (Ø100, więc za miło nie będzie), a potem poka­żę lito­ści­wie, gdzie ma kupić nową dłu­gą do ucięcia.

Kro­ił i kro­ił, na bal­ko­nie rosła ster­ta niby-opił­ków, wresz­cie stwier­dził, że dłu­gość jest ok. Z cie­ka­wo­ści, napraw­dę z cie­ka­wo­ści, a nie ze zło­śli­wo­ści, wzią­łem sta­rą rurę i przy­ło­ży­łem do nowej. 8 mm. Naj­droż­sze pla­sti­ko­we mili­me­try w moim życiu!!! Ale nic to, widzę świa­teł­ko na koń­cu tune­lu, a raczej kibel czar­ny na koń­cu rury. Wszyst­ko zało­żo­ne jak ta lala, sili­ko­no­wać mu nie pozwo­li­łem dopó­ki nie spraw­dzi­my szczel­no­ści. Urzą­dzi­li­śmy więc testo­we lanie wody meto­dą naci­śnię­cia spłuczki.

 

Nie powiem, postęp był – ciekło pod kiblem dużo słabiej niż dzień wcześniej…

Nie wie­dzieć cze­mu, fahof­f­cu stwier­dził, że win­ny nie jest gebe­rit do spół­ki z rurą, tyl­ko spłucz­ka, więc zaczął ją roz­bie­rać i robić na niej jakieś dziw­ne testy. Przy­znam się bez bicia – mia­łem chwi­lę sła­bo­ści. Jak zoba­czy­łem co Maria­nu robi, to mia­łem ocho­tę szyb­ko i gwał­tow­nie zaje­bać mu czar­ną deską wol­no­opa­da­ją­cą pro­sto w łeb. Prze­mo­cy nie uzna­ję za bar­dzo, a 1,5 roku temu rzu­ci­łem pale­nie, więc po pro­stu wysze­dłem na bal­kon, żeby mój kwiat loto­su prze­stał na tej tafli jezio­ra burzyć się jak poje­ba­ny i zanim porwie mnie nie­po­wstrzy­ma­na agresja.

Wró­ci­łem po jakimś cza­sie – testy się skoń­czy­ły, spłucz­ka była jakoś tak w środ­ku uma­za­na sili­ko­nem, co mia­ło jej pew­nie nadać sprę­ży­sto­ści i wytrzy­ma­ło­ści (po co? nie wiem), spod kibla się tyl­ko sączy­ło deli­kat­nie, więc też łącze­nia były uma­za­ne sili­ko­nem, co z kolei mia­ło im nadać szczel­no­ści (po co? nie wiem). Maria­nu stwier­dził, żeby tego nie ruszać do rana, bo sili­kon musi wyschnąć.

I żeby jak coś to do nie­go dzwo­nić, ale nie będzie takiej potrze­by, bo wszyst­ko będzie dobrze.

A nie było, o czym opo­wie Wam ostat­nia część tego sto­ry.

Bo ten kibel to jakiś dziw­ny jest. I czarny…

 

 

Fot: foto­lia, autor: tie­ro


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close