Opowieść o tym, jak zostałem milionerem. Znaczy się prawie.

 

Kie­dyś, daw­no temu, w tele­wi­zji był taki faj­ny pro­gram – sia­da­ło się, odpo­wia­da­ło na dzie­sięć pytań i wra­ca­ło się do domu z bań­ką. Milio­ne­rzy się nazy­wał, może koja­rzy­cie? To posłu­chaj­cie, jak  wzią­łem udział w nagra­niu i jak zosta­łem milio­ne­rem. Czy­li chy­ba takim kole­siem, co gra o milion.

Cza­sy to były daw­ne. Przy­pad­kiem byłem gdzieś u kogoś, w tele­wi­zji leciał aku­rat Hubert Urbań­ski i zada­wał mądre pyta­nia w świe­tle reflek­to­rów (musia­ło to być u kogoś, bo ja nie mam tele­wi­zo­ra od lat). Odpo­wia­da­nie szło mi w mia­rę faj­nie (nie­ste­ty za fri­ko), więc dałem się namó­wić na wysła­nie sese­me­sa za jedy­ne 5K + VAT. Tak na mar­gi­ne­sie – nikt nie mówił o tym, że potem trze­ba było odpo­wie­dzieć kolej­no sese­me­so­wo (oczy­wi­ście za następ­ne 5K + VAT) na trzy debil­nie pro­ste pyta­nia, żeby mieć w ogó­le szan­sę usiąść na gorą­cych krzesłach.

Minę­ło 20 strza­łów zni­kąd i nagle dzwo­ni do mnie Miła Pani i zaczy­na mnie prze­py­ty­wać na oko­licz­ność wzię­cia udzia­łu w nagra­niu pro­gra­mu, któ­ry się nazy­wał Milio­ne­rzy (może koja­rzy­cie?). Minę­ło dobre pół roku od moje­go zgło­sze­nia i myśla­łem, że ktoś mnie po pro­stu wkrę­ca. Gada­li­śmy jakieś 45 minut, Miła Pani pyta­ła o róż­ne mniej lub bar­dziej mądre rze­czy (np. gdzie uro­dził się Picas­so? kto nama­lo­wał obraz “To nie jest faj­ka”? ile jest grze­chów głów­nych? co to jest chry­ze­le­fan­ty­na? i takie tam). Na nie­któ­re zna­łem odpo­wie­dzi, na nie­któ­re nie, ale przy­jem­nie się gada­ło i Miła Pani stwier­dzi­ła, że jestem medial­ny i tele­wi­zja mnie poko­cha, więc mnie bie­rze (wte­dy jesz­cze nie było połą­czeń video, więc nie wie­dzia­ła, jak bar­dzo się myli). Dała mi swój nr tele­fo­nu (mam go do tej pory), wysła­ła mi na maila for­mu­larz z tysią­cem pytań (mam go… a nie, gdzieś mi wsior­ba­ło) i kaza­ła cze­kać. Dalej myśla­łem, że ktoś mnie wkręca.

 

Aż pewnego pięknego dnia Miła Pani dzwoni i umawiamy się na nagranie programu.

W Kra­ko­wie dla nie­po­zna­ki, w budyn­ku Tele­wi­zji Pol­skiej czy tam Publicz­nej. Dosta­łem adres hote­lu, kaza­li przy­je­chać dzień wcze­śniej na wie­czór, przy­wieźć dwa zesta­wy ubrań w nie­ja­skra­wych kolo­rach i ewen­tu­al­nie oso­bę towa­rzy­szą­ca do trzy­ma­nia za rącz­kę. Faj­nie, nie?

Sła­biej się zaczę­ło robić, kie­dy zaje­cha­łem na miej­sce. Bo hotel owszem, to był, ale taki tro­chę robot­ni­czy. Tro­chę bar­dzo. Może z gwiazd­kę by dostał w kla­sy­fi­ka­cji, a może nawet nie. My, tzn. uczest­ni­cy i ich oso­by towa­rzy­szą­ce, nie dosta­li­śmy nawet kola­cji. Dosta­li­śmy za to na dru­gi dzień śnia­da­nie. A wła­ści­wie śnia­da­nie dosta­li uczest­ni­cy, oso­by towa­rzy­szą­ce musia­ły sobie kupić same. Albo wysę­pić. Bida w tej tele­wi­zji, nie? Ok, szyb­ko wcią­gnąć pożyw­ną jajecz­ni­cę z prosz­ku i parów­ki z… cze­goś i leci­my na nagranie.

Nie­zmo­to­ry­zo­wa­nych zapa­ko­wa­li do auto­bu­su, zmo­to­ry­zo­wa­nym kaza­li jechać za nim i tak dotar­li­śmy. Mój Chry­sler to nie był DeLo­re­an z “Back to the futu­re”, ale mia­łem wra­że­nie, że prze­nio­słem się 20 lat wstecz. Czu­łem się jak głę­bo­kim PRL’u – no socre­alizm w archi­tek­tu­rze jako żywo (jak nie wie­cie, o czym mówię, to jedź­cie do Nowej Huty). Podej­ście do nas rów­nież jakieś takie jak do dele­ga­cji rob-chłop wysu­nię­tej z ramie­nia na czo­ło. Wsa­dzi­li nas do poko­iku, kaza­li pod­pi­sać jakieś kwi­ty, postra­szy­li praw­ni­ka­mi, zaka­za­li opo­wia­dać komu­kol­wiek o tym, co zoba­czy­my, poin­for­mo­wa­li, że nagra­nie mamy o 14:00 (była jakoś tak 8:00) i mie­li­śmy tam sie­dzieć i za bar­dzo się nie szwen­do­lić po obiek­cie. Korea Pół­noc­na to przy tym pikuś…

A potem był obiad ufun­do­wa­ny, bo wia­do­mo, jak czło­wiek naje­dzo­ny, to mózg gorzej pra­cu­je i mniej do wypła­ty z nagród będzie. Menu obia­do­we jak dla przy­szłych milio­ne­rów – rosół z kost­ki, a na dru­gie danie scha­bo­wy z zasma­ża­ną kapu­stą i ziem­nia­cza­ną pap­ką. Coby siłę mieć i jasność umy­słu zacho­wać pew­nie. Pyta­nie kon­tro­l­ne – co jadła oso­ba towa­rzy­szą­ca? Macie 5 prób, zga­duj­cie. Ale że ja jem wszyst­ko, to nie czu­łem się wewnętrz­nie skrzywdzony.

Pod opie­ką ochro­nia­rza wró­ci­li­śmy do poko­iku, gdzie żeby nam się nie nudzi­ło, oglą­da­li­śmy na moni­tor­ku zma­ga­nia gru­py, któ­ra nagra­nie mia­ła rano. A żeby nam było kom­for­to­wo sie­dzie­li­śmy na takich skła­da­nych krze­seł­kach z mate­ria­łu, jak się sie­dzi na rybach. Pra­wie wszyst­kie były jasne (może kie­dyś nawet bia­łe) i pra­wie wszyst­kie mia­ły pośrod­ku wysie­dzia­ną kre­chę. Ile dup musia­ło na tych krze­seł­kach sie­dzieć, żeby wysie­dzieć pośrod­ku prze­dzia­łek?? Czu­łem się kur­de jak mnich z klasz­to­ru Sza­olin, któ­ry wydep­tu­je dziu­rę w zie­mi (odpo­wied­ni frag­ment fil­mu mojej mło­do­ści). No jed­nym sło­wem #trochu_bida.

 

Wreszcie nadeszła nasza kolej.

Przed nagra­niem naj­pierw malo­wa­nie pysków, coby się w kame­rach nie świe­ci­ły jak psu jaj­ca. Nie­ste­ty, wte­dy jesz­cze nie było tych spryt­nych fil­mi­ków na youtu­bie, któ­re poka­zu­ją jak bar­dzo maki­jaż zmie­nia posłan­kę Paw­ło­wicz w Lin­dę Evan­ge­li­stę. Ja dalej wyglą­da­łem jak idź stąd, ale się pew­nie nie błysz­cza­łem. Sia­da­my na fote­le, krót­ki instruk­tarz odno­śnie tego, co i jak naci­skać udzie­lo­ny przez gościa o ksy­wie Gon­zo, dodat­ko­wo lek­cja tego, w któ­rą kame­rę patrzeć i jedzie­my. Kame­ra, AKCJA! Do tej pory nie wiem jak, ale się udało…

 

…byłem najszybszy, mogę grać o milion!!!

Pod­pię­li mnie do mikro­por­tu, popra­wi­li maki­jaż, pode­szła tak prze­ślicz­na dzie­wo­ja z wiel­ki­mi ocza­mi, feno­me­nal­nie wręcz dobra­nym push-upie, któ­ra zaga­dy­wa­ła mnie, żebym się za bar­dzo nie dener­wo­wał (a ja patrzę na te oczy), bo to przy­go­da moje­go życia (te oczy) i wszyst­ko będzie dobrze (oczy…). W mię­dzy­cza­sie przy­tup­ta­ła inna z prze­no­śnym gene­ra­to­rem barw wojen­nych, żeby mnie zno­wu poma­lo­wać tam, gdzie się błysz­czę, żebym się nie błysz­czał. Ale zno­wu – cudów nie ma i wyglą­da­łem jak wyglądałem.

Zaczę­li­śmy – pyta­nia banal­ne, wręcz debil­ne, dochra­pa­łem się bar­dzo szyb­ko i bez­pro­ble­mo­wo do 10.000 PLN. I tu padło pyta­nie słyn­ne w moim życiu już na zawsze:

 

Bez nazwy-1

MÓJ OSOBISTY HDTVRip – tele­wi­zor ana­lo­go­wy prze­chwy­co­ny w cyfro­wą komór­kę, moja zaje­bi­stość osią­gnę­ła level YODA

I dupa.

Intu­icja mi coś pod­po­wia­da­ła, ale w życiu nie sły­sza­łem tej pio­sen­ki. To total­nie nie moje kli­ma­ty muzycz­ne, ja to bli­żej wte­dy do Faith No More, Dog Eat Dog i te rejo­ny. Dycha aku­rat w tym odcin­ku była zna­mien­na – odpa­da­li wszy­scy na pyta­niu za dycha­cza. Widać skoń­czy­ła się kasa, bo wyda­li na gar­ni­tu­ry dla Huber­ta i trze­ba było sobie jakoś radzić. A że pyta­nie o ulu­bio­ne sty­le muzycz­ne i zespo­ły tez chy­ba gdzieś padło w magicz­nej ankie­cie, to wie­dzie­li dokład­nie cze­go nie słu­cham. No dobra, koła ratun­ko­we do dzieła!

Pytam publicz­ność, bo z twa­rzy wyglą­da­ją tro­chę mądrzej, niż stan­dar­do­wy elek­to­rat PiS’u i pew­nie się zna­ją na muzy­ce innej, niż sakral­na. Po cichu liczę na to, że potwier­dzą to, co mi tam się w gło­wie uro­dzi­ło, wte­dy wujek leci z kok­sem i milion mamy w kie­sze­ni. A tu zno­wu dupa – 70% publicz­no­ści pod­po­wia­da mi zupeł­nie inną odpo­wiedź. I bądź tu kur­wa mądry. Niby po ostat­nich wybo­rach nie mogę być taki pew­ny, że więk­szość się nie myli, ale jed­nak to 70%. Zde­cy­do­wa­na większość.

Wbrew temu, co pod­po­wia­da­ła mi intu­icja, wybra­łem to, na co zagło­so­wa­ła publiczność.

 

A podpowiedziała błędnie.

Za to intu­icja się nie myli­ła. Dosta­łem gwa­ran­to­wa­ny tysią­czek na otar­cie łez.

I teraz będzie mądra poin­ta, bo wie­cie, z tego tysią­ca zabra­li mi 10%, co nawet na wózek dla moje­go wte­dy-w-dro­dze-Tymoń­skie­go nie star­cza­ło, więc w kwe­stii docho­dze­nia do wiel­kich pie­nię­dzy nie pora­dzę Wam nicze­go mądre­go. Od tego jest Michał Sza­frań­ski i robi to świet­nie. W kwe­stii muzy­ki też nie bar­dzo, bo to cią­gle nie moje kli­ma­ty. W kwe­stii tego, jak wyglą­da tele­wi­zja od środ­ka tez mnie nie słu­chaj­cie, bo to było daw­no temu i nie­praw­da, a teraz to się do Zło­tych Tara­sów idzie, gdzie moż­na zjeść w MaxDo­nal­dzie. Ale…

Pamię­taj – nie wiem jak to się dzie­je, ale nie bez powo­du ist­nie­je powie­dze­nie, że pierw­sza myśl jest naj­lep­sza. Po tej mojej małej tele­wi­zyj­nej przy­go­dzie zaczą­łem bar­dziej słu­chać sie­bie, swo­jej intu­icji. Wie­le razy w życiu wybra­łem opie­ra­jąc się tyl­ko na niej, cho­ciaż nie zawsze były ku temu pod­sta­wy. Być może każ­dy ma w gło­wie coś, co pod­świa­do­mie chce dla nas naj­le­piej i cichut­kim gło­sem pod­po­wia­da nam, jak żyć i co wybrać. Ten gło­sik wła­ści­wie nigdy mnie nie zawiódł.

Wła­ści­wie, bo teraz drze się na mnie, żebym coś wsza­mał przed snem, a ja na die­cie i nie powinienem…

Cóż, cza­sem też trze­ba słu­chać szkieł­ka i oka, nie intuicji…

 

A tutaj prób­ka mojej klęski:

 

 

Fot: depo­sit­pho­tos, autor: rrraum


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close