Jak się zmotywować i wytrwać w odchudzaniu…

 

Czy Zda­rzy­ło Ci się kie­dyś wła­zić na górę jako­wąś i tak jakoś w poło­wie dro­gi zasta­na­wiać się “po kie­go far­foc­la ja tam w ogó­le wła­żę”? A im bli­żej szczy­tu, tym takie myśli ata­ko­wa­ły Cię czę­ściej i mocniej? 

Albo kupić sobie mądrą książ­kę z ćwi­cze­nia­mi z Word­Pres­sa z posta­no­wie­niem, że za jakiś czas wycza­ru­jesz ze swo­je­go blo­ga wizu­al­ny dzie­sią­ty cud świa­ta, a po prze­czy­ta­niu kil­ku roz­dzia­łów dla kre­ty­nów (z ćwi­cze­nia­mi w sty­lu “żeby dodać nowy wpis klik­nij NOWY WPIS) odło­żyć z nie­chę­cią na półkę?

Albo wyszpe­rać gdzieś super die­tę-cud, po któ­rej wresz­cie sta­niesz się mło­da, ponęt­na i towa­rzy­sko uwiel­bia­na, a po tygo­dniu wpie­przasz michę popcor­nu i wia­der­ko lodów pła­cząc przy oglą­da­niu “La Tem­pe­stad”, bo Wil­liam Levy taki jest pięk­ny, lico ma gład­kie i tyłek zgrab­niut­ki, a Ty nigdy takie­go nie będziesz mia­ła, bo on woli taką Jime­nę Navar­re­te?

Jeśli nie, to nie czy­taj dalej tyl­ko idź na spa­cer albo na ryby, bo i tak wiesz wszyst­ko to, co dzi­siaj chcę napisać.

Jeśli się zda­rzy­ło, to musisz popra­co­wać nad MOTYWACJĄ i ten wpis jest dla Ciebie.

Czym jest ta słyn­na moty­wa­cja? Niby każ­dy wie, ale jak przy­cho­dzi co do cze­go to dupa zbi­ta. Bo moty­wa­cja poja­wia się zawsze wte­dy, kie­dy chce­my coś w życiu zmie­nić, osią­gnąć jakieś cele, czy­li naj­czę­ściej poko­nać jakieś trud­no­ści w nadziei na raj obie­ca­ny, czy­li ZAJEBISTY EFEKT KOŃCOWY. I zazwy­czaj wią­że się to z mniej­szym lub więk­szym wyrze­cze­niem, nie­wy­go­dą czy dys­kom­for­tem, a tego natu­ra ludz­ka nie lubi. Bo kto nor­mal­ny pogor­szy sobie dobro­wol­nie jakość życia i wyj­dzie ze swo­jej cie­plut­kiej i milut­kiej baniecz­ki? Nawet jeśli to pozor­ne pogor­sze­nie i dosko­na­le wie­my, że war­to, zdro­wo i z dłu­go­trwa­łą korzy­ścią dla nas – vide pój­ście na dietę?

W necie jest od metra porad­ni­ków i pseu­do-porad­ni­ków. W srocz jest też mów­ców moty­wa­cyj­nych, prze­róż­nych koł­czów i cudo­twór­ców zmie­nia­ją­cych Two­je życie jed­nym semi­na­rium (naj­czę­ściej za gru­bą kasę). Wszyst­ko to jed­nak możesz spu­ścić w kiblu (nawet czar­nym, jak mój gebe­rit), jeśli nie zmo­ty­wu­jesz się SAM. Bo jeśli SAM nie zła­miesz WE WŁASNEJ GŁOWIE tej blo­ka­dy, tego magicz­ne­go “nie chce mi się”, to całą resz­tę moż­na o kant dupy potłuc. A jeśli Ci się to uda, to wszyst­kie porad­ni­ki tak napraw­dę możesz owszem, prze­czy­tać, ale już i tak będą Ci nie­po­trzeb­ne. Co naj­wy­żej zadzia­ła­ją jako cie­ka­wost­ka albo jakieś­tam usys­te­ma­ty­zo­wa­nie tego, co i tak już wiesz lub czujesz.

Bo to TY SAM musisz sobie odpo­wie­dzieć na bar­dzo waż­ne pyta­nie. Zaje­bi­ście. Cze­go i dla­cze­go chcę?

Znajdź sobie CEL. Chcesz zdro­wiej żyć, dożyć set­ki, schud­nąć, rzu­cić pale­nie, rzu­cić picie, odsta­wić ener­ge­ty­ki, nauczyć się grać na kla­we­sy­nie, jodło­wać, prze­le­cieć faj­ną kole­żan­kę z pra­cy, umyć zęby czy zmie­nić skar­pet­ki. Musi być na tyle dla Cie­bie waż­ny, żeby dał Ci siłę do poko­ny­wa­nia prze­szkód na dro­dze do nie­go. Żeby nie padł przy pierw­szej i poko­nał ostatnią.

A potem dopie­ro określ, jak do nie­go doj­dziesz. Cza­sa­mi cel i dro­ga do nie­go mogą się ze sobą mie­szać i zamie­niać miej­sca­mi – chcesz schud­nąć, żeby prze­le­cieć faj­ną kole­żan­kę z pra­cy. Cza­sa­mi dro­ga zmie­nia cel – chcesz schud­nąć, żeby być zdro­wym, bo w trak­cie widzisz, że się lepiej czu­jesz bez dodat­ko­wych kilo­gra­mów. I dożyć set­ki. I prze­le­cieć kil­ka faj­nych kole­ża­nek z pra­cy. I być zdrowym.

Jeśli poma­ga Ci oglą­da­nie faj­nych pro­fi­li na Insta­gra­mie (np. TEN, TEN czy TEN) to nie ma się cze­go wsty­dzić (poza tym KAMAN, kto nie lubi oglą­dać faj­nych cia­łek?). Jeśli wolisz oglą­dać DVD z Ewą Cho­da­kow­ską, to naprzód. Jeśli masz na ścia­nie przy­bi­te spodnie, w któ­re się mie­ści­łaś 10 lat temu i chcesz się zmie­ścić zno­wu, to też dobrze. Znajdź coś, co Cię utrzy­ma przy życiu i dla cze­go wytrwasz w chwi­li, kie­dy będziesz mieć kry­zys i dopad­nie Cię zwąt­pie­nie. Nawet jeśli to mają być cyc­ki Lisy Ann…

U mnie zazwy­czaj jest kiep­sko z moty­wa­cją, sło­mia­ny zapał mam na dru­gie imię. Ale do cza­su – jak już się na czymś zafik­su­ję, to prze­pa­dłem jak Andzia w mali­nach. Dla­te­go nie będę się mądrzył jak się to robi i jak taki stan w sobie wywo­łać czy wyro­bić, bo nie wiem. Napi­szę jak to wyglą­da u mnie, Ty sam musisz odkryć, co w Two­jej gło­wie prze­łą­cza ten magicz­ny prztyczek.

Kie­dy byłem pierw­szy raz na die­cie (7 lat temu), na począt­ku moją moty­wa­cją było zro­bie­nie Małej­Żon­ce na złość na zasa­dzie “ja Ci poka­żę”. Co?!?!? Ja nie dam rady?!?!?! Potem zmo­ty­wo­wa­ły mnie efek­ty – ja pier­dziu, to dzia­ła!! Tatuś waży poni­żej stó­wy!! Oczy­wi­ście, wizja tego, że się ze mnie robi nie­zła dupa z twa­rzy też była sil­nie moty­wu­ją­ca, ale jed­nak tro­chę na dal­szym pla­nie. Moty­wo­wa­ła mnie sama radość z tego, że chud­nę. A kie­dy wsa­dzi­łem na dupę spodnie 32 w pasie, to pra­wie popu­ści­łem w przy­mie­rzal­ni z eks­ta­zy. Poza tym pil­no­wa­ła mnie die­te­tycz­ka – kie­dy masz kogoś, przed kim się co tydzień spo­wia­dasz i kto kry­tycz­nym, ale spra­wie­dli­wym okiem oce­nia Two­je postę­py, to jest to dodat­ko­wy kop. Kat nad grzesz­ną duszą to też moty­wa­tor. I jesz­cze za to płacisz…

Teraz moty­wów mam tro­chę wię­cej o róż­nym natę­że­niu i są tro­chę inne.

Głów­nym jest zdro­wie. 38 lat na zegar­ku to już spo­ro – jak­by nie było, jestem gdzieś tak w oko­li­cach pół­met­ka, ale pod warun­kiem, że o sie­bie zadbam. Jeśli nie, to 75–80% mam za sobą. A jest jesz­cze tyle rze­czy, któ­re chcę w życiu zoba­czyć czy zro­bić, że 25–20% mi nie wystar­czy. No i bez jaj – tyle lat sapać jak Miech Kowal­ski przy zwy­kłym zawią­zy­wa­niu sznu­ró­wek? Łykać pigu­ły jak drop­sy, bo boli krę­go­słup? Odsta­wić kawę, któ­rą uwiel­biam, bo ciśnie­nie ska­cze? Jakość życia poni­żej moich stan­dar­dów da bicz­ki matieri.

Dru­gim moty­wa­to­rem jest zno­wu moja uko­cha­na Mała­Żon­ka, choć tym razem w innej roli. Dziew­czę ma 38 lat, uro­dzi­ła dwój­kę wspa­nia­łych chło­pa­ków, więc Jej cia­ło musia­ło znieść duuużo wię­cej, niż moje, a sku­ba­na wyglą­da tak, że nie­jed­na 20-ka by Jej zazdro­ści­ła. I z moje­go punk­tu widze­nia faj­nie jest mieć u boku taką faj­ną focz­kę, ale z Jej patrząc – zapa­sio­ny wiel­ki mors do faj­nej zgrab­nej focz­ki jakoś może nie­ko­niecz­nie paso­wać. Tyl­ko patrzeć jak mnie roz­mie­ni na dwóch ponęt­nych 20-lat­ków – wie­ko­wo i wago­wo. Kry­zys wie­ku śred­nie­go to nie w kij pier­dział. Przy­naj­mniej tak to sobie wizu­ali­zu­ję i mi to poma­ga, o!

Jest też blog. Ten blog. Peł­ni tro­chę funk­cję spo­wied­ni­ka, tro­chę cer­be­ra – jak się powie­dzia­ło A, to trze­ba powie­dzieć też Ą, prawda?

No i na koniec, może naj­mniej waż­ne, ale jed­nak tro­chę – mam w maju zjazd z oka­zji XX-lecia matu­ry. Chcę wyglą­dać lepiej, niż 20 lat temu.

Uda się. Wiem, że się uda…

 


About Jacek eM

view all posts

Mąż, ojciec i projektant wnętrz. Fotograf-amator i wannabe bloger. Właściciel niewyparzonego jęzora i poczucia humoru w stylu noir. No i na wieczystej diecie...

Close